Objazd trasy Jura Marathon Częstochowa-Kraków - 21.04.2007
Dodał(a): dziczek
22 kwietnia 2007
2:30, dzwoni budzik w komórce. Na wszelki wypadek nastawiłem też drugi, w końcu zaspać w taki dzień to byłoby coś strasznego. Prawie wszystko gotowe, jeszcze tylko coś zjeść, dokończyć pakowanie, przygotować bidony i w drogę.

Dojechałem rowerkiem na dworzec główny. Poszedłem kupić bilet. W okienku powiedziałem, że do Częstochowy, turystyczny, z rowerem i ma być jeden pospieszny na trasie. Przed głównym budynkiem dworca spotkałem Gordo, za chwilę przyjechał Leszek. Razem poszliśmy po bilety i na peron na którym czekał już odnowiony pociąg osobowy do Katowic. Na początku składu zamontowano wieszaki na pięć rowerów, jak się okazało ilość w sam razdla nas, bo po chwili do pociągu wskoczył zdyszany Pasieczkin, który pociskał z Wieliczki ze średnią prędkością 30 km/h, jako że odrobinę mu się zaspało. Dołączył do nas również "Piąty", nie znany wcześniej ani zielonym, ani bikeholikom.

W Katowicach wsiedliśmy do pospiesznego do Częstochowy. Okazało się, że oczywiście mamy złe bilety i musieliśmy dopłacić po 11 zł. Ja na domiar złego przepłaciłem za pospieszny do Katowic, a pojechaliśmy osobowym. Tak to jest jak się nie sprawdza biletów przy zakupie. Pani w okienku oczywiście się nie domyśliła, że skoro kupuję bilet przed 4:00, a pociąg jest o 4:07, to kupuję na ten właśnie. No cóż...

W Częstochowie byliśmy przed 8:00. Pokręciliśmy trochę po mieście zanim znaleźliśmy czerwony szlak rowerowy. Jazdę szlakiem rozpoczęliśmy około 8:15. Początek przyjemny i szybki, później już dużo, dużo ciężej. Nawierzchnia jest bardzo piaszczysta i poruszanie się kosztuje wiele wysiłku. Sporo jedzie się asfaltem, ale ten piach daje strasznie w kość. "Piąty" założył na koła fatalne opony i zupełnie sobie nie radził na piasku, musieliśmy dość długo czekać na każdym bardziej piaszczystym odcinku. Po drodze mijaliśmy ruiny zamków, przepiękne skałki. Trasa jest bardzo malownicza i jest co podziwiać. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, to na zmianę strojów, to na złapanie oddechu i dopompowanie koła, w sklepie na uzupełnienie zapasów. W końcu dotarliśmy do Podzamcza. Tam mieliśmy ponad godzinę przerwy, najpierw chwilę w sklepie, później w knajpie u podnóża zamku. Za nami było dopiero mniej niż pół szlaku, zrobiło się już dosyć późno.

Przed setnym kilometrem trasy ja i Pasieczkin podjęliśmy decyzję o rozdzieleniu grupy. Leszek, Gordo i "Piąty" jechali wyraźnie wolniej niż my i czekanie na podjazdach zaczynało nas męczyć. Jak wcześniej zapowiadałem na forum bikeholików, w takiej sytuacji moim priorytetem będzie ukończenie trasy. Pojechaliśmy dalej we dwóch. Druga połowa trasy jest wyraźnie mniej piaszczysta, ale zmęczenie dawało o sobie znać coraz bardziej w miarę pokonywania kolejnych kilometrów. Co jakiś czas robiliśmy krótkie postoje. Nie obyło sie bez "przestrzelenia" kilku skrętów na trasie i wracania po śladach do ostatniego znaku z czerwonym rowerkiem, tak było przez cały czas od początku jazdy szlakiem.

Największe problemy sprawił nam przejazd przez Olkusz i Krzeszowice, wielkim zaskoczeniem było też zniknięcie szlaku przy polu golfowym w Paczółtowicach. Gdy dojeżdżaliśmy do Rudna zaczynało się ściemniać. W lesie, przed Brzoskwinią Pasieczkin miał niemiłą przygodę. Wykonał efektowne OTB po tym, jak patyk znalazł się pomiędzy jego szprychami. Na szczęście skończyło się na skaleczonym kciuku i potłuczeniach, bez strat w sprzęcie. Podjazd z Brzoskwini i dalszy odcinek od Kleszczowa pokonywaliśmy już po ciemku. Musieliśmy jechać dużo wolniej, uważając na dziury, gałęzie, korzenie i kamyrdolce. Tempo bardzo spadło. Na dobicie mieliśmy wypychanie rowerów na sporą górkę za Szczyglicami.

W lesie w ramach nagrody spotkaliśmy za to dwie sarny. Oprócz nich coś jeszcze strasznie szeleściło w zaroślach, nie chciało jednak się pokazać i poruszało się wzdłuż nas. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu kilka metrów przede mną ukazały się cztery dziki, które przecięły ścieżkę, po której jechaliśmy. Było już bardzo zimno. Zmęczenie i wychłodzenie organizmu dawało coraz bardziej znać o sobie. Końcówka to kluczenie po peryferiach Krakowa. Na koniec jeszcze mały błąd nawigacyjny, dosłownie 3 km przed końcem szlaku.

O 21:40 szczęśliwie osiągnęliśmy nasz cel, początek, czy jak kto woli koniec Jurajskiego Szlaku Rowerowego „Orlich Gniazd”. Ostatkiem sił wyjąłem aparat i zrobiłem kilka zdjęć. Stamtąd jeszcze jakieś 8 km do domu. Pasieczkin pojechał pod AGH, stamtąd miała odebrać go samochodem żona. W drodze do domu zakupiłem jeszcze dwa litry napoju i zameldowałem się na miejscu o 22:30, Mój licznik pokazywał 214 km i średnią 19 km/h.

Kilka danych z pomiaru za pomocą odbiornika GPS (tylko szlak + błądzenie, uwzględnione postoje, odbiornik był załączony przez cały czas):

Odległość całkowita: 198,89 km

Czas jazdy: 11h40min

Czas postoju: 1h40min

Średnia prędkość ruchu: 17,0 km/h (wydaje mi się, że powodem niższej prędkości jest "pływanie" odczytu pozycji podczas postoju i zaliczanie częściowo postoju jako ruch ze znikomą prędkością)

Średnia prędkość podróży: 14,6 km/h

Całkowity wznios: 2380 m

Dziękuję wszystkim uczestnikom za towarzystwo podczas podróży. Bardzo żałuję, że nie udało się nam wspólnie dotrzeć do końca szlaku. Jeszcze raz wielkie podziękowania dla Pasieczkina, Leszka, Gordo i "Piątego". Na samotną jazdę na pewno bym się nie zdecydował. Chłopaki, to był piękny wyjazd, na pięknym dystansie, w przepięknej okolicy!

Ocena: (2)
0 komentarzy · 4001 czytań ·
Komentarze
22 kwietnia 2007 21:54:47
przed polem golfowym w paczóltoicach szlak skręca w prawo na zaorane pole. jest tam znak na drzewie ale jadac trudno uwierzyc że to jest ta droga(chłop poprostu zaorał szlak). jadąc tam pierwszy raz zrobiłem identyczny błąd jak wy czyli wjechałem na pole golfowe a później niechiało mi sie wracać.za drugim razem przeczochrałem sie po zaoranym i trafiłem na szlak. jak dotychczas sprawdzałem szlak tylko od Rabsztyna do Krk ale kilka razy mozna sie nieźle walnąć . B)
22 kwietnia 2007 22:01:54
sorry , oczywiście ze skręca w lewo(tzn . ten szlak przed polem golfowym). szacun i rispect za dokonany przejazd. tez sie wybieram z kolegami:o
23 kwietnia 2007 11:39:25
a ja mam własną teorię na temat tego wyjazdu- wszystko było ukartowane, żeby dziczek mógł się spotkać z familią - nie wiem czy zauwazyliście wplecione w tekst: dziczek spotkał cztery dziczki :D :D
25 kwietnia 2007 10:25:27
A Dziczkowa gdzie się wtedy podziewała, Hę ? :) :D
25 kwietnia 2007 17:56:00
Dziczkowa piekła ciastka i bezy oraz z utęsknieniem oczekiwała na powrót dzielnego Dziczka :D Ja przeca po połowie tego dystansu bym sie zbuntowała i odmówiła współpracy i Dziczek nie mógłby jechać dalej, na nieuchronne spotkanie z familią :D
25 kwietnia 2007 19:11:42
Kurcze szkoda, że mnie nie było z Wami :(
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.