Na Barnasiówkę Hop Bęc !
05 maja 2014
No i już po wycieczce. Rano nie zapowiadało się to dobrze bo gdy koło 7 spojrzałem za okno to właśnie zaczynało kapać. Delikatny deszczyk padał około godziny, ale mocny wiatr szybko przewiewał chmury i po 8 zrobiło się bardzo przyjemnie. Pod smoka stawiło się wprawdzie 5 osób ale w trasę ruszyliśmy we czterech bo PPaweł pojechał w inną stronę.
Razem z Lesławem, Kotem i Przemem spokojnie lecieliśmy w stronę Skawiny przez Pychowice i Lasem Tyniecki. Od Skawiny zaczęło się robić ciężej, podjazdy trochę dłuższe i bardziej wymagające. Wbiliśmy się na niebieski szlak, którym mieliśmy lecieć aż do Rudnika. Pierwsza seria podjazdów poszła nawet gładko, po przeprawie przez strumyczek zaczęliśmy właściwy podjazd na Bronaczową. Nachylenie sięga 26%, a korzenie nie ułatwiają zadania. Podjechałem jako pierwszy i gdy uspokoiłem oddech mogłem obserwować jak chłopaki próbują wjechać. Lesław był blisko ale złośliwy Kot zasłonił mu drogę i na wąskiej ścieżce musiał zejść z roweru
Po chwili przerwy wygodnymi drogami przemierzaliśmy Bronaczową. Potem pojawił się problem z tylnym kołem u Lesława. Opona się rozszczelniła i trzeba było z tym coś zrobić. Póki co skończyło się na pompowaniu. Do Głogoczowa dotarliśmy jadąc przez bardzo ciekawe tereny po wygodnych leśnych ścieżkach. Tutaj kolejna przerwa na serwis opony. Niby banalna rzecz ale może sprawić problemy, tym bardziej gdy jako zapasową dętkę do górala bierze się taką od szosy. Zonk!
Kot nie wozi dętki, ma tylko łatki. Ja znów mam i łatki i dętkę ale rozmiar 29. Dobrze, że Przemo z nami się wybrał bo poratował swoją. Robota szybko poszła i kontynuujemy jazdę niebieskim szlakiem. Odcinek do Rudnika to najładniejsza część trasy. Pamiętam ten odcinek gdy jechałem kilka lat temu. Szlak prowadzi najpierw wąziutkim asfaltem między zabudowaniami. Potem nawierzchnia robi się szutrowa, aż w końcu lądujemy na gruntowej drodze prowadzącej dosyć stromo do góry. Widoczki robią się coraz ciekawsze, pogoda sprzyja, słońce często przyświeca wyglądając zza szybko przepływających po niebie chmurek.
Przed nami coraz wyraźniej widać masyw Barnasiówki. Za sobą widzimy domy w Mogilanach, które wyglądają stąd jak gdyby były zbudowane z klocków Lego. Kilka razy trzeba się zatrzymać na sesję foto. Mijamy jakiś szczycik z wieżą triangulacyjną, dalej pokonujemy dosyć spory odcinek bardzo podmokłego terenu. Pełno kałuż, kolein, grząskiej trawy zalanej wodą. Jakoś udaje się przejechać i teraz już tylko w dół. Zjeżdżamy ze szlaku ale już go nie szukamy bo od drogi dzieli nas jakieś 200 metrów. To jednak nie był dobry pomysł, lądujemy w chaszczach i ostatnie metry musimy się przebijać przez jakąś okropną dzicz.
W końcu jakoś udało się wyskoczyć na drogę, wiejski sklepik powitaliśmy bardzo miło. Amciu, piciu i obgadywanie dalszej traski bo teraz trzeba się było jakoś wbić na grzbiet pasma Barnasiówki. Jest tam szlak turystyczny ale wylatuje on z Myślenic, a nie bardzo chciało nam się tam jechać. Postanowiliśmy jadąc w stronę Jawornika rozglądać się i uderzyć w pierwszą wyraźniejszą drogę licząc na to, że dalej znajdziemy jakąś ścieżką prowadzącą w interesującym nas kierunku. Traf chciał, że już po chwili dostrzegamy drogowskaz kierujący na Diabelski Kamień. Tego nam było trzeba, prawdziwy fart bo wiemy, że to jest już prawie na samej górze i stamtąd dotarcie do szlaku to będzie pikuś.
Podjazd, a potem podejście na Diabelski Kamień jest bardzo ostre i męczące, długo udaje się jechać ale ostatnie kilkadziesiąt metrów trzeba dawać z buta. Sam kamień faktycznie bardzo okazały i efektowny. Można spędzić tu sporo czasu wspinając się na niego z różnych stron. Obok stoi tablica informacyjna z legendą opisującą powstanie tego cudu natury. Nic szczególnego, banał jakich wiele mówiący o diable, który to upuścił go w tym miejscu gdy kogut zapiał zwiastując świt.
Po chwili odpoczynku i sesji foto ruszamy w górę. Ten fragment trasy to prawdziwa rzeźnia, stromo i pełno kamieni, o jeździe nie ma mowy bo nawet iść ciężko. Na szczęście nie trwa to długo i już po kilkunastu minutach meldujemy się na drodze grzbietowej, którą biegnie żółty szlak z Myślenic do Sułkowic. Ominęliśmy wprawdzie szczyt Barnasiówki, ale największą atrakcją tej drogi jest zjazd do Sułkowic, który zaczyna się kilka minut jazdy od tego miejsca. Początek jest spokojny, potem droga się zwęża, a rynna biegnąca jej środkiem wypełnia się całą masą kamieni. Robi się też stromiej i trzeba zacząć uważać.
Za tym odcinkiem kawałek oddechu i już zaczyna się najciekawszy fragment. Najpierw trzeba pokonać serię uskoków po kamienny blokach. Skały są bardzo poszarpane, pełne wyrw, kamiennych grzebieni i załamań. Bardzo niebezpieczny fragment ale jakoś udaję się go pokonać. Potem poprawka, jest podobnie jak wcześniej tyle, że dochodzi dodatkowa trudność. Skalne bloki nie dość, że opadają mocno w dół to jeszcze są nachylone prostopadle do naszego toru jazdy i jadąc trzeba je pokonywać trawersem. Jest trochę mokro i koło kilka razy ucieka mi w bok. Jedna podpórka, potem druga. Kuźwa, tak niewiele brakło i zjechał bym to całe. Myślę, że gdyby teraz zaatakować drugi raz to powinno się udać.
No ale nie ma czasu bo już Przemo zasuwa w dół. Na swoim fullu jedzie odważnie i dynamicznie. Nawet za dynamicznie, na kamienne uskoki wjeżdża ciut za szybko, amor nie wybiera całości i rower odbija się do skały, a Przemo ląduje na skarpie. Na szczęście zdążył wytracić trochę prędkości i upadek nie jest groźny. Po chwili dojeżdżają chłopaki i już bez przygód docieramy do Sułkowic. Jest już późno wobec czego postanawiamy odbić stąd do domu.
Docieramy tam drogą przez Radziszów i Skawinę. Wycieczka wyszła bardzo fajnie, wprawdzie nie zdobyliśmy Barnasiówki i odpuścili Lanckoronę ale trzeba coś zostawić na kolejny raz. Zresztą najfajniejsze części tej trasy udało się przejechać. Czego chcieć więcej.
Galeria z wyjazdu
Przejechana trasa
Najwyższa pora otworzyć sezon zielonych wycieczek. Na początek propozycja wyjazdu w okolice Myślenic, na Barnasiówkę. Dawno, dawno temu, gdy Krzysztof Ibisz był jeszcze stary jechaliśmy taką trasę i spodobała się. Najwyższa pora powtórzyć. Plan jest taki - ruszamy spod Smoka, przez Pychowice i Skotniki przebijamy się do Lasu Tynieckiego. Stamtąd przelatujemy przez Skawinę i niebieskim szlakiem przez Buków wbijamy się w Las Bronaczowa. Będzie przeprawa przez dwie rzeczki. Jeśli nie poleje to na jeden skok, jeśli poleje...to pomyślimy jak już tam będziemy.
Podjazd do Lasu Bronaczowa jest bardzo stromy, ale krótki. Damy radę. Dalej lecimy cały czas trzymając się niebieskiego szlaku. W Jaworniku już bez szlaku, na azymut trzeba wspiąć się na szczyt Dalinu. Drogi nie znam ale ..rower na plecy i jakoś wejdziemy. Noszenie będzie na bank.
Szybko przelatujemy grzbietowy odcinek Pasma Barnasiówki i zjeżdżamy do Sułkowic. Będzie miescami bardzo stromo i sporo kamieni. Nie każdy tędy da radę zjechać. Z Sułkowic zasuwamy ciężkim podjazdem do Lanckorony. Tutaj pewnie dłuższa przerwa i będziemy się ewakuować do domu. Jeszcze nie wiem którędy ale wymyśli się coś.
Trochę tych kilometrów wyjdzie, pewnie zejdzie do późnego popołudnia bo teren jednak dosyć trudny. Próbuję jakiś szkic trasy zrobić, jak tylko będzie gotowy to wrzucę linka do podglądnięcia.
Termin i miejsce - wstępnie plan przewiduje wyjazd w sobotę o godz.10 spod Smoka. Jednak istnieje opcja przesunięcie wyjazdu na niedzielę gdyby prognozy były lepsze. Jeśli ktoś jest zainteresowany to proszę śledzić tego newsa, będę go uaktualniał.
Taki szybki szkic trasy - Barnasiówka
Ocena:
(0)
12 komentarzy ·
5386 czytań
·
Komentarze
06 maja 2014 19:27:36
06 maja 2014 21:14:23
W sumie to cholera wie co będzie w ten weekend :/
07 maja 2014 14:18:24
08 maja 2014 19:05:23
08 maja 2014 19:51:10
09 maja 2014 11:30:36
09 maja 2014 20:20:57
09 maja 2014 20:44:41
10 maja 2014 22:47:31
23 maja 2014 09:24:41
24 maja 2014 20:20:35
03 czerwca 2014 19:09:03
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.