Salzkammergut Trophy 2008

Dodane przez 'kasia' dnia 17 lipca 2008 20:33:16


Salzkammergut Trophy 2008
Udało mi się zrealizować mój plan, który narodził się po MTB Trophy w Istebnej. Postanowiłam, ze spróbuje swoich sil na dystansie 109 km na Salzkammegut Trophy.
Skład mojej ekipy Salzkammegut Trophy 2008:
Dystans 109 km:
• Ja
• Królik Bikeholik
• Michał Bikeholik
Dystans 209 km:
• Jarek Mix
• Krzysiek Mix
• Darek
• Przemek

Planowaliśmy jechać wszyscy razem jednym środkiem transportu (Oplem Zafira) , ale okazało się to niewykonalne w „realu”. W ostatniej chwili skombinowaliśmy drugi samochód i w podzielonym składzie dojechaliśmy na miejsce, czyli do miejscowości Bad Goisern w regionie Hallstatt-Salzkammergut (około 750 km z Krakowa). Kwatery prywatne i inne cywilizowane noclegownie już niestety nie były dostępne, trzeba je rezerwować ponoć z wyprzedzeniem, bo na imprezę przyjeżdża masa ludzi ( ponad 3500 tysiąca samych zawodników). Namioty rozbiliśmy w samym Bad Goisern, dosłownie 5 minut od startu/mety maratonu. (Pole namiotowe z łazienkami, prądem kosztowało mnie 13 EUR za 2 noce). Mieliśmy sporo czasu, żeby rozejrzeć się w miasteczku, dopełnić formalności przed startem oraz przeprowadzić szóstą fazę treningu. Organizacja była doskonała i mimo tłumu zawodników wszystko sprawnie się odbywało. Odebrałam numer startowy (z imieniem i nazwiskiem) oraz reklamówkę środków wspomagających marki PowerBar. Szkoda, ze moja rejestracja w maratonie była na podstawie przelewu i dlatego niestety nie miałam uwzględnionego Teamu itd. Zakładałam, blednie jak się okazało, ze formalności załatwię na miejscu, ale listy zawodników były już przygotowane i nie miałam możliwości, żeby dokonać zmiany i dopisać Rowerowanie. (Dowody sa w postaci zdjęć, ze jechałam na zielono :)).

Nie obyło się bez malej przygody z hamulcem, który zapowietrzył się w trakcie transportu (do gory nogami) i musiałam skorzystać z serwisu Shimano na miejscu. Tak minął cały piątek w skwarze ponad 30 stopni z pierwszymi objawami odwodnienia w trakcie rozbijania namiotu.

Prognoza pogody się sprawdziła i od rana w dzień startu było deszczowo-burzowo. Starty dla poszczególnych dystansów były rozdzielone, tzn. garstka szaleńców na 209 km skoro świt o 5 rano, a liczniejsza grupa zawodników na 109 km dopiero od 9 godziny w trzech turach co 5 minut. Żadnego ścisku, tłoku czy przepychanki. Zasada była podana następująca: zaczynają Ci którzy planują ukończyć trasę w czasie 6h30, następnie limit 7h30 i dalej cala reszta. Było nas dobrze powyżej tysiąca, czyli tyle co na przeciętnym maratonie Grabka, ale nikt się nie przepychał do przodu itd. Na starcie głośna muzyka mobilizująca do walki o przetrwanie zmokniętych (tak już na starcie było mi mokro i zimno) kolarzy. Ruszyliśmy w strugach deszczu i ogólnie ponurej pogodzie na pierwszy podjazd. Przed 10 km podjazdu w deszczu zastanawiałam się czy to jest wykonalne tak ciągnąć przez następne 100 kilometrow. Po około półtorej godzinie nastąpił cud i wyszło słońce. Królikowi zamókł aparat, wiec modeli do zdjęć nie potrzebował i wtedy nasze drogi rozeszły się (początek jechalismy razem: Krolik, Michal i Ja). Myślałam, ze będziemy się razem trzymać dłużej, bo zawsze raźniej na obczyźnie, zwłaszcza ze nikt nie zamierzał się ścigać. Jednak uznałam, ze to nie jest dobra taktyka i jechałam już dalej swoim rytmem. Pogoda była zmienna i ryzyko deszczu cały czas towarzyszyło. Trasa, która przejechałam w skrócie wyglądała następująco: długi podjazd (10 km), krotki zjazd i znowu do gory, co dało 1300 m podjazdu na 22 km. Dominowały szerokie szutry, na zjeździe były momenty bardzo strome, błotniste i śliskie, tam schodziłam z roweru, bo to wydawało mi się najszybsze i bezpieczne (jechałam na Pytonach jak większość). Zjazd trwał do samego miasteczka Bad Goisern, czyli do punktu wyjścia, gdzie czekali wytrwali kibice. Przejazd przez miasteczko każdemu dodał mocy, dzięki dopingowi ze strony kibiców. Ciąg dalszy, to kilkanaście km relaksu, czyli pętla wokół jeziora. Tam minęłam znany mi już z Istebnej czeski Tandem (zajęli 2 miejsce w odrębnej klasyfikacji tandemowej) i regenerowałam się na bufetach, których nie brakowało. (W sumie było ich 7 na moim dystansie z izotonikami, bananami, a chłopaki na długim dystansie widziały nawet kiełbasę…może ze zmęczenia).

Sielanka się w końcu skończyła i od 60 kilometra trwał niekończący się podjazd, młynkowałam na odcinku 12 km i podziwiałam widoki. Doskwierało słońce, ale wpadłam w rytm i przejechałam prawie całość. Żeby „wylajtowac” rower, wylałam 1.5 litra wody z camela, bo bufetow było az za dużo… To był kluczowy podjazd, po ukończeniu wiedziałam, ze już bliżej niż dalej do końca. O dziwo nie miałam kryzysow, zgonów czy skurczow, dzięki temu ze pilnowałam pulsu i trzymałam równy rytm od początku do końca.

Nie obyło się bez awarii sprzętu i tym razem. Miałam mala wywrotkę na zjeździe i uderzyłam tarcza, która się zniekształciła dość znacznie (nadaje się tylko do wymiany). Na szczęście to był już jakiś 90-ty kilometr czyli prawie meta. Pogoda się znowu zepsuła i zaczęło padać, wiec nie pozostało mi nic jak nie hamować i szybko do mety. Po 8 godzinach i 4 minutach wjechałam na metę w centrum Bad Goisern. Tam tłum kibiców i zawodników tworzył wspaniała atmosfera. Niedługo po mnie wjechał fotograf z Bikoholikow czyli Krolik, a potem zaczęło lac jak z cebra. Maraton zorganizowany wzorowo, kolejka do mycia trwała kilka minut, bo organizator zapewnił kilkanaście stoisk. A jaki smaczny był makaron po wyścigu…

W strugach deszczu oczekiwałam na bohaterów z najdłuższego dystansu, którzy wjechali w trójkę na mete po 15 godzinach i 30 minutach walki. (Niestety Krzysiek miał defekt i musiał zjechać z trasy; odpadły mu 2 śruby od korby :( ).
Oficjalne zakończenie odbyło się o 21, szkoda ze pogoda nie dopisała i ludziska się porozchodziły, jedyny zadaszony namiot nie był w stanie pomieścić wszystkich zainteresowanych. Spotkałam kilku Ziomali i Ziomalek, Justyna złapała laczka wiec spadla z 3 miejsca w kategorii na 5 –te ostatecznie. Poza tym wiadomo, ze nikt z Rodaków na pudlo się nie załapał. Mam nadzieje, ze w przyszłym roku będzie bardziej Zielono na trasie, ja jadę na pewno!