Tak to robią sąsiedzi.

Dodane przez Piotr Furmański 'furman' dnia 08 września 2010 07:36:35


Słowacja leży tuż za miedzą i jak powszechnie wiadomo odbywa się tam co roku sporo maratonów MTB. Kraj jest bardzo górzysty, a społeczeństwo w powszechnej opinii pro- sportowe wobec czego można się spodziewać, że organizowane tam imprezy stoją na wysokim poziomie. Chociaż tak niedaleko to niewiele „biało-czerwonych” koszulek pojawia się na starcie tamtejszych imprez i siłą rzeczy równie mało można znaleźć rzetelnych informacji jak to robią sąsiedzi.


To tylko jeden maraton i podobnie jak w Polsce u każdego organizatora inaczej to wygląda ale myślę, że pewne schematy są zachowywane i nawet jeden start może pozwolić na wyrobienie sobie zdanie na ten temat. Trudno powiedzieć jaki status ma Sarissky Cyklomaraton w swoim kraju. W Polsce rządzą Golonko i Grabek. Zamana i Lang tuż za nimi. Do tego dochodzą ligi regionalne – Cyklokarpaty, Świętokrzyska i wiele innych.
Jakie jest miejsce Sabinova w swym kraju tak jak już napisałem tego nie wiem, jednak nie ryzykuję wiele jeśli porównam go do Cyklokarpat. Zresztą został on w sezonie 2010 włączony właśnie do tej ligi przez co na Słowację ruszyło pospolite ruszenie z naszego kraju.


Biuro zawodów działa dosyć sprawnie, cała procedura wraz z oczekiwaniem w kolejce zajmuje około 5 minut. Brak chipów do elektronicznego pomiaru czasu co w Polsce zaczyna już być standardem. Za wpisowe (10 Euro) dostajemy koszulkę, bloczek na jedzenie (do wyboru z mięsem lub bez) oraz bloczek na napój ( piwo lub cola) I to w zasadzie wszystko o czym warto wspomnieć przed startem..

Jeśli chodzi o dystanse to Słowacy nie dzielą maratonów na giga i mega lecz funkcjonują tam one jako maraton i pół-maraton.
Stojąc na starcie obserwowałem jaka to kameralna impreza. Nawet najsłabiej obstawione w tym roku edycje Cyklokarpat, które przecież nie porażały frekwencją wyglądały by w tym zestawieniu na masowy zlot maratończyków. No ale mogło to być spowodowane też faktem, że starty maratonu i pół-maratonu zostały rozdzielone. W przeciwieństwie do naszych imprez nie opóźniono startu mega lecz przyspieszono giga. Widać Słowacy to naród skowronków bo trzeba się solidnie sprężać aby wyrobić się na start o godzinie 9 rano.

Stało nas na starcie dosłownie 20- 30 osób, wszystko odbywa się jakoś tak po cichu, mało ludzi, spiker jeszcze chyba zaspany. Szybkie odliczanie i startujemy. Krótki rozjazd po asfalcie i dosłownie po 500 metrach wjeżdżamy w teren. Trasa na razie nieciekawa, najpierw błotnista droga wzdłuż pastwiska, potem jakieś pola, zjazd po łące, kawałek szosy i znów teren. Tak przez kilka kilometrów. Gdzie te wspaniałe góry, piękne widoki, długie szutrowe podjazdy? A dalej jeszcze gorzej, gdzieś na 9 km przejeżdżamy obok krowiej lub owczej fermy. Smród unosi się w powietrzu, na drodze kałuże z gnojowicy, Jeśli ktoś przejechał za szybko to łapie te zapachy na dłużej. Mijają kolejne kilometry i nie jest dużo lepiej. Jedziemy po błotnistej drodze cały czas mocno pod górę. Trochę prowadzenia. Oznaczenia trasy raczej dyskusyjne. Taśmy i tabliczki bardzo skromnie, większość znaków to małe kolorowe plamki namalowane na kamieniach i drzewach. Dobrze, że kolor odpowiedni i jako tako można je dostrzec.

Tak więc jak do tej pory bez wodostrysków. Jednak w miarę upływu kolejnych minut zaczyna robić się przyjemniej. Wjeżdżamy już w wyższe partie gór, z dala od cywilizacji gdzie tereny zaczynają się robić całkiem miłe. Nie ma sensu opisywać całej trasy bo ta oczywiście ta jest zdeterminowana miejscem gdzie maraton się odbywa. Ten o którym piszę zasługuje na miano prawdziwego MTB. Cały czas ciężki, górski teren, wąskie ścieżki, wysoko położone hale z rozległymi widokami. Śliskie i strome zjazdy. Są też długie i mozolne podjazdy gdzie za kolejnymi zakrętami wypatrujemy tylko ich końca oraz krótkie ścianki zmuszające do najwyższego wysiłku. Na szczęście jest też kawałek szosy tuż po wjeździe na drugą rundę. To w zasadzie jedyne miejsce na trasie gdzie można było cos zjeść i napić się bez obawy o utratę kontroli nad rowerem.

Bufety tam gdzie powinny być. Bardzo smaczne izotoniki, do tego woda i cola.
Fajnie że kubki trochę większe i nie trzeba łykać 4-5 pod rząd żeby ugasić pragnienie. Reszta tak jak u nas, ciastka, banany, arbuz, suszone owoce. Trochę kiepsko z kibicami ale też trudno oczekiwać aby wysoko w górach wypatrywać dopingu. Góry raczej puste, turystów nie spotkałem.W przeciwieństwie do Polski brak strażaków zabezpieczających trasę ale nie było takiej potrzeby gdyż cały trasa wiodła raczej z dala od ruchu samochodowego.
Pozostała obstawa techniczna podobnie jak u nas. Na rozjeździe ktoś z obsługi wskazujący drogę, w górskiej części trasy na stromym zjeździe też kilka osób, zapewne ratownicy. Do tego 2-3 osoby w innych miejscach i to tyle.

Podobnie jak często u nas bywa zdarzyła się wpadka z dystansami. Z podanych 69 km zrobiło się 76 km Biorąc pod uwagę, że przeciętny zawodnik jadący dłuższy dystans spędził na trasie około 6 godzin to dodatkowe 7 kilometrów zaczęło już sprawiać niektórym problemy. Do tego tak się złożyło, że ostatnie kilometry okazały się chyba najtrudniejszym technicznie odcinkiem trasy. Mając już solidny dystans w nogach i jadąc tuż nad brzegiem kilkunastometrowego urwiska po śliskiej nawierzchni trudno kontrolować rower. Widać Słowacy są świadomi własnych umiejętności skoro zdecydowali się na taki odcinek i w takim miejscu.

Wjazd na metę znów cichy, Raczej bez dopingu prowadzącego, bez wywoływania nazwisk, klubu - ot przyjechał kolejny zawodnik. Reszta to standard, kolejka do mycia roweru, posiłek regeneracyjny (bardzo smaczny). Ponieważ wszystko odbywało się na terenie basenu miejskiego to nie było problemów z prysznicami co po takiej trasie jest bardzo ważne.
Atmosfera tak jak u nas, jakaś muzyczka, pogaduchy, analiza wyników. O właśnie – wyniki. Chociaż bez elektronicznego pomiaru czasu to wyniki pojawiają się bardzo szybko. Trzeba jednak powiedzieć, że sędziowie dosyć swobodnie interpretują informacje z punktów kontrolnych. Bardzo dużo dyskwalifikacji, potem protesty zawodników, negocjacje obu stron i ponowne ustalanie pozycji. W Polsce zjechanie z trasy i ominięcie chociaż jej małej części powoduje dyskwalifikację. Tutaj jest możliwość złożenia protestu co z reguły skutkuje otrzymaniem karnych minut i przywróceniem na listę startową.


Dużo się działo na liście wyników, w ciągu godziny byłem drugi, potem pierwszy by w ostatecznej wersji znów wylądować na drugim miejscu. Podobną sytuację przeżył znajomy z Tarnowa. Równie niejasna sytuacja była wśród elity na długim dystansie. Cała czołówka została przez obsługę bufetu skierowana w złym kierunku i dopiero po kilku kilometrach zjazdu spotkali pilota, który skierował ich na właściwą trasę. Tak się złożyło, że grupę tą tworzyli czołowi zawodnicy jeżdżący w Cyklokarpatach i zgodnie przyjęli 20 minutową premię czasową jaką zaproponowali im sędziowie. Co by się działo gdyby stawka była większa, bardziej zróżnicowana to już naprawdę nie wiem.
Pisząc o wynikach warto również zauważyć inny podział kategorii wiekowych. Młodsi mastersi są w trudnej sytuacji gdyż funkcjonuje tam jedna szeroka kategoria skupiająca osoby od 19- 39 lat.

Cała impreza pomimo wczesnego startu zaczęła się trochę przeciągać. Organizatorzy czekali aż wszyscy zjadą z trasy, a ponieważ była ona bardzo wymagająca więc chwilę to trwało. Ceremonia dekoracji rozpoczęła się dopiero po godz 18.

Na zakończenie podobnie jak u nas wesoła tombola. Fanty raczej takie symboliczne ale niektóre pomysły bardzo ciekawe. Oprócz koszulek, czapeczek, zestawów długopisów, klocków hamulcowych czy innych gadżetów rowerowych można było wylosować półmisek wędlin. Bardzo ładnie zapakowany i całkiem apetycznie wyglądający :)

W ten sposób impreza zaczęła pomału dobiegać końca. Jak się okazało maraton rowerowy na Słowacji niewiele różni się od tych organizowanych w naszym kraju. Podobna idea, podobna atmosfera, podobna frekwencja gdyż jak się w końcu okazało sporo ludzi przyjechało i ostatecznie na wszystkich dystansach wystartowało około 270 osób. Spora w tym zasługa naszych rodaków, którzy tłumnie przybyli na tą imprezę i trzeba powiedzieć, że pokazali się z bardzo dobrej strony wygrywając zarówno maraton jak i pół-maraton.

Tak więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że maraton w Sabinovie nie będzie moim ostatnim maratonem u naszych południowych sąsiadów. Przemawiają za nimi zupełnie nowe tereny i atrakcyjne trasy. Mamy tylko skrawek gór wzdłuż południowej granicy. Słowacy mają ich dużo więcej co sprawia, że pole do popisy mają ogromne i skrzętnie z tego korzystają.