Decyzja o wyjeździe na te zawody padła podczas wycieczki organizowanej przez Zielonych na początku czerwca, na zamek Lipowiec. Wcześniej sam nie byłem zdecydowany, więc złożyłem luźną propozycję Dziczkowi, koledze z teamu, który uczestniczył w ubiegłorocznej edycji tych zawodów. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, bo w jego terminarzu było wolne miejsce.
Tak się składa, że to już czwarty kolejny rok, kiedy przynajmniej raz w trakcie sezonu zaliczam start w zawodach rowerowych na orientację. Start w tego typu imprezie to spore wyzwanie, a sukces daje połączenie siły mięśni i siły umysłu. W poprzednich moich startach różnie z tym bywało, a ponieważ w ubiegłorocznej Odyseji ( zawodach organizowanych przez Compass) poniosłem porażkę nie kończąc zawodów, tym startem chciałem zatrzeć niemiłe wspomnienia. Zadanie niby proste, szczególnie przed zawodami, wszystko jednak zmienia się w trakcie, kiedy przychodzą chwile słabości.
Działalność wywiadowcza
Trasa Bike Orient to wyścig szybki, w dużej części po asfalcie, z łatwą nawigacją, do tego dobra organizacja i miła atmosfera. Takie były opinie Dziczka na podstawie doświadczeń z roku ubiegłego…
Śledząc informacje na stronie organizatora wiedziałem, że pokonanie nominalnej trasy o długości 140 km, nawet przy łatwym terenie zajmie dużo czasu, nawet przy dobrej orientacji w terenie.
Konkurencja W dużej części nieznana, ale kilka nazwisk zdążyłem przyswoić podczas moich poprzednich startów, m.in. starzy wyjadacze zawodów na orientację: Bartek Bober, Sławek Łabuziński, zawsze młody Stanisław Kruczek. Dziczek dorzucił jeszcze nazwisko Piotra Buciaka, zwycięzcy z przed roku, w tym sezonie regularnie startującego również w cyklu maratonów Grzegorza Golonki. Sam ujawnił się Grzegorz Lipka znany jako Grzesiu na naszym forum. Zapowiedział ostrą rywalizację.
Taktyka Właściwie nie była jasna dla mnie. Chciałem przede wszystkim dobrze nawigować. Założyłem również, że jadę trasę długą 140 km czyli 2 etapy. W trakcie wyścigu można było zdecydować się na zakończenie rywalizacji po pierwszym 65 kilometrowym etapie.
Z drugiej strony, ponieważ byliśmy razem z Dziczkiem, więc chciałem wykorzystać jego większe doświadczenie z zawodów na orientację. Wiązało się to z jednak ryzykiem wysokiego tempa, którego mogłem nie utrzymać.
Pogoda Wieczór i noc spędziłem już w Ręcznie czyli używając języka profesjonalistów -aklimatyzowałem się. Pogoda nie rozpieszczała, było pochmurno, a rankiem zaczęło mocno padać. Jeśli nie jest zimno to taka pogoda jest lepsza jednak niż ponad trzydziestostopniowe upały zapowiadane przez niektóre internetowe serwisy pogodowe.
Dziewięć godzin, dziesięć minut czyli wspólna jazda z Dziczkiem i nie tylko…
Część pierwsza
Na mapie założone zostało, że optymalny wariant trasy wyniesie 65 km. Do zaliczenia międzyczasie 10 punktów.
Ruszamy wg własnych założeń nie oglądając się na innych. Nie widzimy żadnych przeciwników, więc nie pozostaje nic tylko dobrze nawigować i zaliczać kolejne punkty.
W praktyce nie jest to takie oczywiste, przeoczenie jednej ścieżki powoduje straty czasowe, większą ilość kilometrów w nogach, większe zmęczenie fizyczne, psychiczne.
Już przy dojeździe do punktu 9 ( pierwszy w kolejności pokonywania) popełniliśmy błędy.
Późnniej tylko drobne błądzenie nieopodal i w końcu jest. Zastaliśmy widok jak w ulu, gdzie roiło się od konkurencji. Nie ma się, co martwić. Będzie lepiej. Kilometrów przed nami sporo, więc czasu na odrabianie strat dużo. Punkt nr 4 szybko i bezbłędnie, trochę po śladach innych. Po drodze doświadczyliśmy pierwszy raz, czym jest jazda w mokrym piachu. Naprawdę nic godnego polecenia, chyba że ktoś lubi niszczyć klocki hamulcowe.
Kolejne dwa „przystanki” 7 i 2 to ekspresowy dojazd w okolice tych punktów, natomiast samo odnalezienie lampionów zajęło nam chwilkę, bo dyspozytor nie ustawił prawidłowo zwrotnicy.
Dojazd do punktu kontrolnego o numerze sześć wymagał mocnej nogi; głowy tym razem używało się mniej.
Sama lokalizacja była już zaskoczeniem, bo do sforsowania była Pilica. Miejsce docelowe było po drugiej stronie rzeki. Niby nie głęboko, ale przyjechałem tutaj jeździć na rowerze, a nie pływać. No cóż, ściągamy buty, skarpety i do wody. Inni zdziwieni, po co ściągamy buty? Później sam się dziwiłem bo przecież to strata czasu, tym bardziej że w dalszej części zrobiliśmy to jeszcze kilka razy, więc nie było mowy o zachowaniu suchych bucików.
Zaliczenie tego punktu jednocześnie uświadomiło nam, że warto czytać opisy do poszczególnych punktów, bo łatwiej je zlokalizować, poza tym można przy odpowiednim wyborze trasy ominąć pewne przeszkody. Świadomi tego jechaliśmy w kierunku następnych dwóch punktów oznaczonych jako 5 i 10.
Okazało się, że były to dwa kolejne pudła. Najpierw nie zauważyliśmy lampionu zawieszonego na drzewie kilka metrów od ścieżki, a potem brakło nam zimnej krwi, żeby trafnie wybrać jedną z kilku ścieżek, która prowadziła do celu. Pomiędzy tymi punktami godne zapamiętania było brodzenie w rzecze po raz drugi raz oraz piękny prawdziwek lub, jak kto woli borowik wypatrzony przez chwilowego kompana naszego poszukiwania tej właściwej, jedynie słusznej drogi.
Zanim osiągnęliśmy metę pierwszego etapu pokonaliśmy jeszcze wzorcowo trzy punkty 8, 3 i 1. Obyło się już bez przygód, bo kolejne testowanie leczniczych właściwości Pilicy było już czymś naturalnym tego dnia. Była też okazja do mocnego kręcenia, co w znacznym stopniu ułatwiała nawierzchnia asfaltowa. Od punktu 3 towarzyszył nam Janek Kaseja z temu Niezła Korba. Wjeżdżając na linie start/meta spotykamy kilka osób, które bezpośrednio przed nami ukończyły pierwszą część. Jest również Piotr Buciak faworyt całego wyścigu. Nie był zadowolony, przynajmniej tak można było odebrać jego krótki komentarz w momencie, kiedy mijaliśmy się.
Część druga
Etap drugi to wg organizatora nie mniej niż 75 km i 9 punktów.
Zanim wyruszyliśmy zadawałem sobie pytanie czy nie powinienem zakończyć na pierwszej części. Asfaltowa końcówka dała mi się we znaki i wiedziałem, że z każdym kilometrem będzie brakować mi sił. Odbiór mapy, szybkie dożywianie i jedziemy dalej. Janek jeszcze zostaje, ale mówimy mu, że sobie poradzi.
Początek drugiego etapu to przez ok. 2 km powtórka z pierwszej części. Później wjazd do lasu i poszukiwanie punktu nr 16. Odnajdujemy go niejako „w locie”, trochę zdziwieni, bo miał być kamieniołom. Kamieniołomu brak, ale najważniejsze że jest lampion.
Wyjeżdżamy z lasu, wracamy na asfalt i obieramy kierunek na południe. Kompas wyznacza linię północ –południe czyli teraz trzeba tylko mocno dokręcać. Szybko odnajdujemy punkt 14 i przy okazji spotykamy Piotrka Buciaka. Miał pewnie drobne problemy nawigacyjne, więc teraz trzeba to wykorzystać. Jedziemy znów asfaltem, 50 metrów za nim. Sugeruję Dziczkowi, że trzeba go dogonić, w trójkę będzie łatwiej współpracować na długim szosowym odcinku. Rywal jednak skręca w lewo w kierunku punktu 12. Czyżby wystraszył się naszej konkurencji…? Później okazało się, że wiedział co robi, a my popełniliśmy błąd jadąc dalej na południe do 17.
Co raz trudniej mi się jedzie, trzymam koło Dziczka, sporadycznie próbuję dawać krótkie zmiany, ale czuję że tempo wtedy zaczyna spadać. Przejeżdżamy przez Przedbórz i dalej nawigujemy do wyznaczonego celu. Czuję, że nie wytrzymuję tempa, ale za wszelką cenę próbuję nie zostawać w tyle. Wjeżdżamy w boczną asfaltową, z której trudno trafić na właściwą ścieżkę. Nie widzimy żadnego zjazdu, więc wbijamy się między domy, przejeżdżając prawie przez posesję. Właściciel oburzony nie pozwala mówiąc, że nie ma przejazdu. Dziczek kulturalnie informuje go, że jednak my musimy tędy. Udało się dotrzeć do brzegu Pilicy, odnaleźć kładkę, a tym samym usytuowany tam punkt kontrolny.
Dojazd do punktu 13 to kulminacja mojego kryzysu, właściwie na końcu języka mam słowo „odpuszczam”. Co raz trudniej też zmobilizować się do myślenia, wzrok tępy, kreski na mapie nie do końca mogę odnieść w terenie. Zanim odnajdziemy miejsce opisane jako dawny szyb solny robimy kilkadziesiąt metrów biegiem. Właściwie wiemy, że jesteśmy na miejscu a lampionu nie widać.
Jest. Najbardziej oddalony na południe punkt zaliczony, więc można powiedzieć, że teraz będzie już „z górki”. Mam świadomość, że jeszcze do sukcesu daleka droga, ale widzę szansę na dalszą wspólną jazdę.
Końcówka dojazdu do punktu 11 to właściwie dojście przez łąkę, z pomięciem ścieżki, ale wcale nie jest to złe rozwiązanie. Na szczycie górki spotykamy jednego z rywali, który najwyraźniej osłabł. Za chwilę zjazd, mijanka z krótką konwersacją ze Sławkiem Łabuzińskim i napieramy dalej, bo w perspektywie punkty 15 i 18. W tym okresie nawigujemy bezbłędnie, ale to wyłącznie zasługa teamowicza Dziczka.
Do mety dwa punkty, ale już wiemy, że łatwo nie będzie. Popełniliśmy taktyczny błąd na początku drugiego etapu. Punkt 12 mamy na mapie po drugiej stronie Pilicy, brak bezpośredniej ścieżki dojazdowej do rzeki, po drugiej stronie las i gdzieś tam mały punkcik do odszukania. Oj będzie ciężko. Zjeżdżamy z asfaltu, najpierw łąka, później mokradła, ostrężyna, w końcu docieramy do brzegu. Wysoki brzeg, ale nie ma wyjścia trzeba próbować przedostać się na drugą stronę. Najpierw bez roweru Dziczek sprawdza grunt. Jest głęboko, woda sięga po piersi, nurt silny, podłoże grząskie, łatwo stracić równowagę. Na raty - oddzielnie rowery, oddzielnie plecaki - przechodzimy na drugą stronę. To dopiero pół sukcesu teraz w lesie trzeba znaleźć lampion. Na szczęście rzeka w tym miejscu „meandruje”, co jest cenną wskazówką. Znów ostrężyny, nogi pocięte do krwi, ale teraz nie myślimy o tym. Hurra!! Mamy punkt, trochę zajęło to czasu, ale próbując dojechać do tego miejsca naokoło stracilibyśmy znacznie więcej. Ostatni 19 punkt, oznaczony również jako 19-stka na mapie był formalnością w porównaniu z poprzednim. Teraz jeszcze skosem, przez pole do asfaltu i do mety. Na koniec już nie kombinujemy, nie szukamy skrótów, żeby nie popełnić błędu, jedziemy asfaltem do celu. W biurze zawodów czeka na nas obsługa, odpoczywają uczestnicy, głównie z krótkiej trasy. Pytanie o miejsce i kiedy słyszę odpowiedź jestem mile zaskoczony; czwarte, piąte. Przed nami faworyci: Piotrek Buciak, Bartek Bober, Daniel Śmieja, za nami kilkadziesiąt osób, które zdecydowało się zmierzyć z długim dystansem. Jestem szczęśliwy, Dziczek też zadowolony, choć pewnie liczył na podium. Do trzeciego miejsca brakło 20 minut, co przy lepszym nawigowaniu na pierwszym etapie było możliwe. A gdyby nie kardynalny błąd związany z punktem 12 mogło być jeszcze piękniej. Ale to taka konkurencja: jazda na rowerze oraz orientacja w terenie. Nie można odnieść sukcesu, jeśli jeden z elementów zawiedzie.
Po zawodach
Bike Orient to zawody dobrze zorganizowane, z ciekawą trasą ( wygląda że coraz trudniejszą z roku na rok). Nie sposób pominąć miłej i przyjaznej atmosfery, nie wykluczając jednocześnie elementu rywalizacji. Na koniec dodam, że organizator przygotował wór nagród, więc oprócz niezapomnianych wrażeń każdy z uczestników wrócił z tej imprezy z drobnym upominkiem. Za rok nie wolno zapomnieć o tych zawodach i znów pojawić się na Bike Orient.
Mapa I etapu
Mapa II etapu
Bike Orient Ręczno 2009
Komentarze
03 lipca 2009 12:25:56
03 lipca 2009 12:31:53
03 lipca 2009 15:50:41
03 lipca 2009 19:39:47
03 lipca 2009 22:39:06
04 lipca 2009 08:54:13
BTW czemu jechaliście razem a nie każdy na własną rękę?
04 lipca 2009 22:59:36
05 lipca 2009 15:13:04
05 lipca 2009 19:55:56
05 lipca 2009 21:19:25
06 lipca 2009 08:15:01
06 lipca 2009 11:21:12
24 maja 2012 16:53:36
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.