Raki w lodzie i zimne foczki
Dodał(a): Iza z Tarnowa
20 lutego 2011
Flaga na szczycie
Cel wyprawy był jasno określony – Kasprowy Wierch, ale jak życie pokazało, do celu mogą prowadzić zgoła odmienne drogi. Ale to w końcu nie cel jest najważniejszy, ale właśnie DROGA.
Ta myśl wydaje się przyświecała Adamowi, czyli członkowi ekipy tarnowskiej, niezawodnemu przewodnikowi naszych wypraw. Już podczas naszej podróży do Zakopanego, Adam wspominał coś o zmianie trasy. Ta zaproponowana przez MiśQ-a wydawała mu się zbyt prosta i łatwa, jak na członków tej ekspedycji, w końcu było nie było maratonowych wyjadaczy i to z niebylejakiego cyklu. Miejsce zbiórki – parking pod skocznią.
Po 8.00 są już wszyscy członkowie wyprawy.

Rozsądek mówi: raki


Pomimo wcześniejszych oporów i zdecydowanej awersji do ułatwienia sobie wędrówki poprzez założenie raków, zwyciężył jednak rozsądek i niemalże wszyscy, zgodnie w raki się zaopatrzyli.
Propozycja trasy zaproponowana przez Adama spotkała się z aprobatą (zapewne większość z nas nie do końca zdawała sobie sprawę co tak naprawdę Adam nam proponuje).
Ale kto powiedział, że to tylko Grzegorz Golonko i jego ekipa są specjalistami od trudnych tras? Posłusznie podreptaliśmy za Adamem , nie wszyscy jednak , bo sekcja skitourowa w sile dwóch członków w postaci PePe i Kubaka podążyła swoją, im tylko znaną drogą.
Plan trasy przedstawiał się następująco:

Kuźnice, Polana Kalatówki, Kondratowa Polana, Dolina Małego Szerokiego, Kondracka Przełęcz, Kondracka Kopa, Suchy Wierch Kondracki, Goryczkowa Czuba, Pośredni Wierch, Kasprowy Wierch, Myślenickie Turnie, Kuźnice

U wejścia do TPN niespodzianka, pani sprzedająca bilety proponuje nam bilety ulgowe.
No proszę… jak ten rower „konserwuje”.
Na rozgrzewkę delikatne podejście od Kuźnic. Po wejściu do lasu robi się coraz bardziej „lodowato” i nieśmiało zaczynają padać głosy, żeby założyć raki.
Niektórzy zakładają, niektórzy się opierają.
Pod schroniskiem na Hali Kondratowej robimy króciutki postój na posilenie się rozgrzewającym napojem izotonicznym :), a potem - w drogę.
Zaczyna się długie i mozolne podejście, wydawałoby się niekończące, które z każdym krokiem robi się coraz bardziej strome.
Tutaj zapewne u wielu uczestników ekspedycji pojawiają się myśli samobójcze, ale ostatecznie nikt nie „pęka” i wszyscy wdrapują się dzielnie na Przełęcz Kondracką.
Tam króciutki postój na zjedzenie małego co nieco . Tam też spotykamy trojkę wędrowców, która z zainteresowaniem przypatrują się jak Versus fotografuje „flagę” naprędce stworzoną z koszulki z napisem Rowerowanie.pl.
Któryś z nich mówi: o rowerowanie? A gdzie macie rowery?
Miki odpowiada: w plecakach :)

Tyłem do przepaści


Było stromo, Adam asekuruje.
Adam daje hasło do kontynuowania wędrówki, tak więc posłusznie idziemy.
A u góry mgła, widoczność niemalże zerowa i całkiem sporo śniegu, więc już wiadomo, ze łatwo dzisiaj nie będzie, bo góry postanowiły pokazać nam swoje groźniejsze oblicze.
Decyzja o założeniu raków, okazuje się słuszna.
Idziemy i idziemy, pod górę, z góry. Łatwo nie jest. Niektórzy gubią się we mgle, by potem się odnaleźć. Niektórzy mają kryzysy, większe lub mniejsze, ale nikt nie odpuszcza.
Zresztą odpuszczenie nie wchodzi w grę, bo po prostu góry zdają się mówić: maszeruj albo giń!
Podejścia są krótkie, ale solidne, bardzo strome i sprawiają, że tętno u wielu zbliża się do maksymalnego. Wiatr smaga policzki, szron sprawia, że starzejemy się w tych górach szybciej i niektórzy mogą poszczycić się pięknymi, siwymi pejsami.
A potem.. potem zaczyna się sekwencja bardzo ciekawych trawersów.
Jeśli ktoś ma lęk przestrzeni, to lepiej nie spoglądać w dół, pozostaje obserwacja tego co pod stopami i uważne stawianie stóp. Każdy błąd, drobny błąd, może kosztować zbyt wiele.
Adam niestrudzenie prowadzi wycieczkę, Roza trzyma się dzielnie za Adamem, ale nagle coś ją powstrzymuje (podobno powiedziała: dalej nie idę…).
No tak… pojawia się przeszkoda w postaci niebezpiecznego przesmyku, który Adam radzi pokonywać tyłem do przepaści. Jak pająki więc przylepiamy się do ściany i pokonujemy ten chyba najtrudniejszy fragment DROGI. Oj, powiało grozą…
A dalej znowu: mgła i podejścia, i zejścia i podejścia… Wydaje się , że ta droga nigdy się nie skończy.

Kolejka? Nie dla orłów!


W 6. godzinie naszego wędrowania, docieramy do celu czyli na Kasprowy Wierch i tam kierownik wyprawy, po naradzie z członkami, zarządza krótką przerwę na posilenie się.
Nie ściągając raków wchodzimy więc na kamienną posadzkę baru, czym budzimy zdziwienie i posilamy się, jednocześnie naradzając co dalej.
Niektórzy proponują zjazd kolejką, ale to spotyka się ze sprzeciwem większości.
No bo jak to tak? Po tak długiej, niebezpiecznej i wyczerpującej drodze tak po prostu odpuścić i wsiąść do kolejki?
Nie!
No a poza tym, sekcja „japkarzy” byłaby niepocieszona.
Schodzimy więc do Kuźnic przez Myślenickie Turnie, a „japkarze” mają wreszcie pole do popisu.
W pamięci ( tym co widzieli) pozostanie zapewne efektowny zjazd Rozy na reklamówce ( jej „jabko” gdzieś tam daleko niósł Andy).
Roza zaliczyła upadek, z którego wyszła obronna ręką popisując się niesamowitym przewrotem, godnym mistrzów sportowej akrobacji.
I tak za nami kolejna wyprawa, która miała być lajtowa, ale jak to powiedziała Krysia: „Miała być Mazovia, a wyszedł Golonko”

Ale chociaż łatwo nie było , to przecież o tym jakoś tak już nie pamiętamy, bo trudów się nie pamięta, kiedy Drogę udaje się przebyć.

Himalaista Piotr Morawski napisał: „Przed nami wielka niewiadoma, która czasem może przerażać. jednak niewiadoma staje się wiadomą, a my potem znowu patrzymy wstecz i okaże się , ze wszystko było takie łatwe. może nie tyle, że łatwe, tylko my spodziewaliśmy się ze będzie trudniejsze. obojętne czy się wspinanym, jeździmy w najwyższe góry świata, czy po prostu chodzimy po tatrzańskich szlakach”.

Autorka relacji pochłania węglowodany
Dla uzupełnienia dodam, że zgodnie z tradycją wyprawę kończymy spożyciem pizzy w zakopiańskim lokalu.

Bohaterowie wyprawy:
Kierownik – Adam (Tarnów)
Krysia (Tarnów)
Roza (Kraków)
MiśQ (Kraków)
Miki (Kraków)
Andy ( Kraków)
Versus ( Tarnów, Kraków – z zależności, kto jest na prowadzeniu)
Lupus ( Kraków)
Iza (Tarnów)
PePe ( Kraków) sekcja st
Kubak ( Kraków) sekcja st


Skitury w górę i wycof


Na drodze z Kuźnic
Sekcja skiturowa czyli PePe i ja oddzieliła się od zasadniczej części peletonu już za Kuźnicami. Dzięki walkie-talkie mieliśmy utrzymywać łączność z MisQ. Rzeczywiście urządzenie czasami działało.
Plan ułożony przez PePe był taki: Kuźnice, Goryczkowa, Kasprowy Wierch, Liliowe, Przełęcz Pośrednia i zjazd do Zielonego Stawu a dalej do Murowańca. Atrakcją dnia był zjazd żlebem z Pośredniej, oznaczony w przewodnikach jako +2. Skala jest sześciostopniowa, gdzie 0 oznacza najłatwiejszy rodzaj trasy, na poziomie… przygotowanej czarnej trasy narciarskiej.
Do Kasprowego dotarliśmy właściwie bez przygód, nic nie było widać, także nachylenia stoku, wiec tylko przyspieszone oddechy i lejący się strumieniami po plecach pot wskazywał na to, że jest ostro w górę. Od czasu do czasu marsz prosto pod górę zmienialiśmy na trawers. Małe piwo na Kasprowym, stwierdzenie, że nie doczekamy się na zasadniczą grupę, która miała dotrzeć 1,5 h po nas i decyzja. Idziemy grzbietem tak długo jak się da, jeśli warunki będą za trudne – wracamy.
200 metrów od górnej stacji spotykamy dwóch Mohikan, którzy pytają nas… czy daleko do schroniska. To pytanie obrazuje warunki panujące na grani.
My zresztą też, po osiągnięciu Beskidu nie decydujemy się przedzierać dalej. To nawet nie chodzi o trasę, tylko o to, że nie widać po czym się jedzie, wiec nawet jeśli dotrzemy do naszego żlebu i tak nie potrafimy ocenić, czy nadaje się do zjazdu czy nie.
Zdejmujemy foki i zaczynamy zjazd. Decyzja o „wycofie” była jak na moje umiejętności i doświadczenie bardzo dobra. Pierwszy skręt kończę, o około 2 metry od krawędzi urwiska, którego wcale tam nie widziałem. Nie zamierzałem wykonać następnego skrętu, ale to kolejny sygnał – nie przeginać.
Z Beskidu zsuwamy się stromym stokiem, ucząc się zjazdu po śniegu o niejednorodnej strukturze. Świeży opad daje możliwość kontrolowania skrętu, ale warstwa łamiącego się śniegu pod nim jest kompletnie nieprzewidywalna. Na dodatek śnieg i chmury powodują, że nie potrafimy ocenić nachylenia stoku. Dopóki się jest w ruchu to grawitacja jest punktem odniesienia, kiedy się zatrzymuję raz po raz walę się na śnieg nie potrafiąc ocenić gdzie jest pion. Błędnik wariuje.
PePe w pozycji „na Huzara”
Zjeżdżamy w dół do trasy w kotle Gąsienicowym. Ta, nawet w tej mgle, wydaje się bajecznie łatwa w porównaniu z warunkami pozatrasowymi. Decyzja – próbujemy dostać się do przełęczy Pośredniej, ale od drugiej strony, od dołu. Zobaczymy jak daleko damy radę. Ciągniemy, aż do chwili kiedy foki przestają trzymać się śniegu. Do przełęczy wg. mojego Garmina mamy tylko 200 m, ale 100 m w pionie. Przeciętne nachylenie 50 %. Należałoby zdjąć narty i wspinać się na butach, tylko… nic nie widać. Odtrąbiamy odwrót.
Dalej w dół do Murowańca, krótki popas i niebieskim szlakiem do Kuźnic. Mnóstwo kamieni zmusza nas do przytroczenia nart i schodzenia na piechotę. Kolejne doświadczenia, kolejna przygoda.
Relację skiturową spisał Kubak

Ocena: (0)
0 komentarzy · 3947 czytań ·
Komentarze
20 lutego 2011 19:13:22
A Krysia... napisała mi dzisiaj, ze planują (z Adamem rzecz jasna) kolejną wyprawę:)
I dobrze.. jak to napisała Martyna Wojciechowska w swojej książce: " Odkąd zdobyłam Everest , wciąż idę i idę. ktoś mógłby zapytać: ale dokąd? a ja nie wiem, wiem jedno , dopóki idę wiem, że żyję:)
do zobaczenia:)
20 lutego 2011 19:55:52
Doskonała relacja, tylko kto ją napisał? Kubak z Tarnowa?i co?
Przyznam się, że tego dnia wyjątkowo mi noga nie podawała. Wszystkiego może 20 minut!
Głownie było to stawianie kroku za krokiem. Rutynowe, wyćwiczone na maratonach oddalanie "złych myśli". Szukanie neutralnych tematów na rozmyślanie, nowy projekt roweru, plany wyprawowe na 2011 rok i inne "dopalacze".B) Niestety fizjologiczny rytm mojego ciała, nie pozwalał na ślimaczenie, zatem co kilka szybkich kroków przystawałem. Grzebanie się z aparatem i tak ustawiała mnie każdorazowo na końcu stawki, stąd przewaga ujęć od tyłu.
Dopiero dobra postawa na zjazdach, pozwoliła mi dopaść drepcząca, a miejscami podbiegającą za prowadzącym Adamem Rozę.
Nie obyło się przy tej okazji bez starcia ramię w ramię, pojedynku w zjeździe na japkach. Jako, że grawitacja dawała mi bonusy, z przepychanki na torze wyszedłem zwycięsko. Taki miły akcent!;)
20 lutego 2011 20:11:10
No jak tak dalej pójdzie, to już granice miedzy Tarnowem a Krakowem zatrą sie zupełnie i może stworzymy jakiś jeden ogromnie mocny team i nikt nam nie da rady.
Versus , nie łam się, to również nie był mój dzien.
Nie wiem dlaczego ale szło mi sie okropnie źle. Moze byłam jeszcze wtorkową wyprawą zmęczona. też mozolnie stawiają krok za krokiem i po prostu podobnie jak Ty ćwiczyłam oddalanie złych mysli.
Ale to było kolejne , mimo wszystkie dobre doświadczenie i jakis tam punkt odniesienia w chwilach słabości.
Będe myśleć: dałaś radę wtedy, dasz i teraz.
A na maraton przerobię sobie : Maszeruj albo giń!
w : podjeżdzaj albo giń!
20 lutego 2011 21:33:36
Relacje napisała Iza :) mój jest tylko suplement.
23 lutego 2011 15:58:55
Bardzo fajna relacja opisana ze szczegółami. Wielkie dzięki za napisanie w imieniu członków grupy Zielonych. B) brawo!

Odnośnie braku sił Izy, to pewnym jest to, że za mało jadłaś. Miałem to samo, do puki na Suchym Wierchu nie zjadłem dwóch bułek. Później już mogłem iść do końca dnia. Batoniki też miałem mieć w kieszeniach, to miałem, ale w plecaku. Następnym razem ISO i batony oraz bułki trzeba mieć pod ręką.
23 lutego 2011 17:12:31
Nie ma za co:), dla mnie to czysta przyjemność ( pisanie), prawie taka jak wędrówki po górach:)
Prawie...
Co do braku sił: jedzenie to jedno, na pewno. Ja raczej bardzo szybko tracę energię i np w czasie maratonów muszę bardzo pilnować picia i jedzenia , bo inaczej może to sie skonczyć źle.
Myślę, ze spory wpływ na to mogło mieć również to, że dosłownie 3 dni wcześniej zaliczyłam podobną wyprawę i też się trochę zmęczyłam.
nie jestem "gigowcem", raczej przeciętnym megowcem, więc dla mnie tyle godzin w ruchu, w takich warunkach, to dość spory wysiłek.
ale to nie znaczy, że sie nie da.
a poprawiać mozna się tyle wtedy, kiedy człowiek próbuje się z "nowym".
Także bynajmniej mnie to nie zraża, a wręcz przeciwnie.
Siły odzyskałam po odpoczynku i posileniu się, ale na Kasprowy dotarłam resztką sił, aczkolwiek myślę, ze jak trzeba byłoby iśc dalej, to jakoś tam dałabym radę:). Zresztą czy było inne wyjście?
Maszeruj albo giń!
23 lutego 2011 20:33:51
W kwestii sekcji tourowej - zjazd z Beskidu (nota bene nielegalny bo poza szlakiem - filance w ładną pogodę czyhają tylko na ofiary na dole, bo widok mają na całe pole wyśmienity) wyceniony jest bodaj na 0 lub 0+?
2+ to już jak dla mnie poważne kłopoty (przełęcz Karb też ma 2+ w kierunku Czarnego Stawu), dobrze ze bez widoczności się nie porwaliście
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.