Ta myśl wydaje się przyświecała Adamowi, czyli członkowi ekipy tarnowskiej, niezawodnemu przewodnikowi naszych wypraw. Już podczas naszej podróży do Zakopanego, Adam wspominał coś o zmianie trasy. Ta zaproponowana przez MiśQ-a wydawała mu się zbyt prosta i łatwa, jak na członków tej ekspedycji, w końcu było nie było maratonowych wyjadaczy i to z niebylejakiego cyklu. Miejsce zbiórki – parking pod skocznią.
Po 8.00 są już wszyscy członkowie wyprawy.
Rozsądek mówi: raki
Pomimo wcześniejszych oporów i zdecydowanej awersji do ułatwienia sobie wędrówki poprzez założenie raków, zwyciężył jednak rozsądek i niemalże wszyscy, zgodnie w raki się zaopatrzyli.
Propozycja trasy zaproponowana przez Adama spotkała się z aprobatą (zapewne większość z nas nie do końca zdawała sobie sprawę co tak naprawdę Adam nam proponuje).
Ale kto powiedział, że to tylko Grzegorz Golonko i jego ekipa są specjalistami od trudnych tras? Posłusznie podreptaliśmy za Adamem , nie wszyscy jednak , bo sekcja skitourowa w sile dwóch członków w postaci PePe i Kubaka podążyła swoją, im tylko znaną drogą.
Plan trasy przedstawiał się następująco:
Kuźnice, Polana Kalatówki, Kondratowa Polana, Dolina Małego Szerokiego, Kondracka Przełęcz, Kondracka Kopa, Suchy Wierch Kondracki, Goryczkowa Czuba, Pośredni Wierch, Kasprowy Wierch, Myślenickie Turnie, Kuźnice
U wejścia do TPN niespodzianka, pani sprzedająca bilety proponuje nam bilety ulgowe.
No proszę… jak ten rower „konserwuje”.
Na rozgrzewkę delikatne podejście od Kuźnic. Po wejściu do lasu robi się coraz bardziej „lodowato” i nieśmiało zaczynają padać głosy, żeby założyć raki.
Niektórzy zakładają, niektórzy się opierają.
Pod schroniskiem na Hali Kondratowej robimy króciutki postój na posilenie się rozgrzewającym napojem izotonicznym

Zaczyna się długie i mozolne podejście, wydawałoby się niekończące, które z każdym krokiem robi się coraz bardziej strome.
Tutaj zapewne u wielu uczestników ekspedycji pojawiają się myśli samobójcze, ale ostatecznie nikt nie „pęka” i wszyscy wdrapują się dzielnie na Przełęcz Kondracką.
Tam króciutki postój na zjedzenie małego co nieco . Tam też spotykamy trojkę wędrowców, która z zainteresowaniem przypatrują się jak Versus fotografuje „flagę” naprędce stworzoną z koszulki z napisem Rowerowanie.pl.
Któryś z nich mówi: o rowerowanie? A gdzie macie rowery?
Miki odpowiada: w plecakach

Tyłem do przepaści
Adam daje hasło do kontynuowania wędrówki, tak więc posłusznie idziemy.
A u góry mgła, widoczność niemalże zerowa i całkiem sporo śniegu, więc już wiadomo, ze łatwo dzisiaj nie będzie, bo góry postanowiły pokazać nam swoje groźniejsze oblicze.
Decyzja o założeniu raków, okazuje się słuszna.
Idziemy i idziemy, pod górę, z góry. Łatwo nie jest. Niektórzy gubią się we mgle, by potem się odnaleźć. Niektórzy mają kryzysy, większe lub mniejsze, ale nikt nie odpuszcza.
Zresztą odpuszczenie nie wchodzi w grę, bo po prostu góry zdają się mówić: maszeruj albo giń!
Podejścia są krótkie, ale solidne, bardzo strome i sprawiają, że tętno u wielu zbliża się do maksymalnego. Wiatr smaga policzki, szron sprawia, że starzejemy się w tych górach szybciej i niektórzy mogą poszczycić się pięknymi, siwymi pejsami.
A potem.. potem zaczyna się sekwencja bardzo ciekawych trawersów.
Jeśli ktoś ma lęk przestrzeni, to lepiej nie spoglądać w dół, pozostaje obserwacja tego co pod stopami i uważne stawianie stóp. Każdy błąd, drobny błąd, może kosztować zbyt wiele.
Adam niestrudzenie prowadzi wycieczkę, Roza trzyma się dzielnie za Adamem, ale nagle coś ją powstrzymuje (podobno powiedziała: dalej nie idę…).
No tak… pojawia się przeszkoda w postaci niebezpiecznego przesmyku, który Adam radzi pokonywać tyłem do przepaści. Jak pająki więc przylepiamy się do ściany i pokonujemy ten chyba najtrudniejszy fragment DROGI. Oj, powiało grozą…
A dalej znowu: mgła i podejścia, i zejścia i podejścia… Wydaje się , że ta droga nigdy się nie skończy.
Kolejka? Nie dla orłów!
W 6. godzinie naszego wędrowania, docieramy do celu czyli na Kasprowy Wierch i tam kierownik wyprawy, po naradzie z członkami, zarządza krótką przerwę na posilenie się.
Nie ściągając raków wchodzimy więc na kamienną posadzkę baru, czym budzimy zdziwienie i posilamy się, jednocześnie naradzając co dalej.
Niektórzy proponują zjazd kolejką, ale to spotyka się ze sprzeciwem większości.
No bo jak to tak? Po tak długiej, niebezpiecznej i wyczerpującej drodze tak po prostu odpuścić i wsiąść do kolejki?
Nie!
No a poza tym, sekcja „japkarzy” byłaby niepocieszona.
Schodzimy więc do Kuźnic przez Myślenickie Turnie, a „japkarze” mają wreszcie pole do popisu.
W pamięci ( tym co widzieli) pozostanie zapewne efektowny zjazd Rozy na reklamówce ( jej „jabko” gdzieś tam daleko niósł Andy).
Roza zaliczyła upadek, z którego wyszła obronna ręką popisując się niesamowitym przewrotem, godnym mistrzów sportowej akrobacji.
I tak za nami kolejna wyprawa, która miała być lajtowa, ale jak to powiedziała Krysia: „Miała być Mazovia, a wyszedł Golonko”
Ale chociaż łatwo nie było , to przecież o tym jakoś tak już nie pamiętamy, bo trudów się nie pamięta, kiedy Drogę udaje się przebyć.
Himalaista Piotr Morawski napisał: „Przed nami wielka niewiadoma, która czasem może przerażać. jednak niewiadoma staje się wiadomą, a my potem znowu patrzymy wstecz i okaże się , ze wszystko było takie łatwe. może nie tyle, że łatwe, tylko my spodziewaliśmy się ze będzie trudniejsze. obojętne czy się wspinanym, jeździmy w najwyższe góry świata, czy po prostu chodzimy po tatrzańskich szlakach”.
Dla uzupełnienia dodam, że zgodnie z tradycją wyprawę kończymy spożyciem pizzy w zakopiańskim lokalu.
Bohaterowie wyprawy:
Kierownik – Adam (Tarnów)
Krysia (Tarnów)
Roza (Kraków)
MiśQ (Kraków)
Miki (Kraków)
Andy ( Kraków)
Versus ( Tarnów, Kraków – z zależności, kto jest na prowadzeniu)
Lupus ( Kraków)
Iza (Tarnów)
PePe ( Kraków) sekcja st
Kubak ( Kraków) sekcja st
Skitury w górę i wycof
Sekcja skiturowa czyli PePe i ja oddzieliła się od zasadniczej części peletonu już za Kuźnicami. Dzięki walkie-talkie mieliśmy utrzymywać łączność z MisQ. Rzeczywiście urządzenie czasami działało.
Plan ułożony przez PePe był taki: Kuźnice, Goryczkowa, Kasprowy Wierch, Liliowe, Przełęcz Pośrednia i zjazd do Zielonego Stawu a dalej do Murowańca. Atrakcją dnia był zjazd żlebem z Pośredniej, oznaczony w przewodnikach jako +2. Skala jest sześciostopniowa, gdzie 0 oznacza najłatwiejszy rodzaj trasy, na poziomie… przygotowanej czarnej trasy narciarskiej.
Do Kasprowego dotarliśmy właściwie bez przygód, nic nie było widać, także nachylenia stoku, wiec tylko przyspieszone oddechy i lejący się strumieniami po plecach pot wskazywał na to, że jest ostro w górę. Od czasu do czasu marsz prosto pod górę zmienialiśmy na trawers. Małe piwo na Kasprowym, stwierdzenie, że nie doczekamy się na zasadniczą grupę, która miała dotrzeć 1,5 h po nas i decyzja. Idziemy grzbietem tak długo jak się da, jeśli warunki będą za trudne – wracamy.
200 metrów od górnej stacji spotykamy dwóch Mohikan, którzy pytają nas… czy daleko do schroniska. To pytanie obrazuje warunki panujące na grani.
My zresztą też, po osiągnięciu Beskidu nie decydujemy się przedzierać dalej. To nawet nie chodzi o trasę, tylko o to, że nie widać po czym się jedzie, wiec nawet jeśli dotrzemy do naszego żlebu i tak nie potrafimy ocenić, czy nadaje się do zjazdu czy nie.
Zdejmujemy foki i zaczynamy zjazd. Decyzja o „wycofie” była jak na moje umiejętności i doświadczenie bardzo dobra. Pierwszy skręt kończę, o około 2 metry od krawędzi urwiska, którego wcale tam nie widziałem. Nie zamierzałem wykonać następnego skrętu, ale to kolejny sygnał – nie przeginać.
Z Beskidu zsuwamy się stromym stokiem, ucząc się zjazdu po śniegu o niejednorodnej strukturze. Świeży opad daje możliwość kontrolowania skrętu, ale warstwa łamiącego się śniegu pod nim jest kompletnie nieprzewidywalna. Na dodatek śnieg i chmury powodują, że nie potrafimy ocenić nachylenia stoku. Dopóki się jest w ruchu to grawitacja jest punktem odniesienia, kiedy się zatrzymuję raz po raz walę się na śnieg nie potrafiąc ocenić gdzie jest pion. Błędnik wariuje.
Zjeżdżamy w dół do trasy w kotle Gąsienicowym. Ta, nawet w tej mgle, wydaje się bajecznie łatwa w porównaniu z warunkami pozatrasowymi. Decyzja – próbujemy dostać się do przełęczy Pośredniej, ale od drugiej strony, od dołu. Zobaczymy jak daleko damy radę. Ciągniemy, aż do chwili kiedy foki przestają trzymać się śniegu. Do przełęczy wg. mojego Garmina mamy tylko 200 m, ale 100 m w pionie. Przeciętne nachylenie 50 %. Należałoby zdjąć narty i wspinać się na butach, tylko… nic nie widać. Odtrąbiamy odwrót.
Dalej w dół do Murowańca, krótki popas i niebieskim szlakiem do Kuźnic. Mnóstwo kamieni zmusza nas do przytroczenia nart i schodzenia na piechotę. Kolejne doświadczenia, kolejna przygoda.
Relację skiturową spisał Kubak