Zakochałam się w MTBO już na jesieni zeszłego roku przy okazji Odysei Ponidziańskiej, dlatego też bez wahania zdecydowałam się na start również w Miechowie. Zieloni stawiali się w mocnym składzie – Skorpion z Haliną (jadący osobno, a jednak w parze

Mając w pamięci problemy nawigacyjne z Ponidzia, tym razem zostawiłam zabawy z mapą Wielkiemu Nawigatorowi - Bartowi. Już na samym początku ruszyliśmy ostro, łapiąc się na pierwszy peletonik, który urwał się ze startu. Szybko podbijaliśmy kolejne punkty, przejeżdżając drogami istniejącymi tylko na mapie i skracając sobie trasę przez czyjeś podwórka (dobrze że psy były uwiązane…).
Rekreacyjnie jednak nie było. Już przed pierwszym punktem udało mi się osiągnąć najwyższy HR max w tym sezonie, do czego z pewnością przyczyniła się jazda pod wiatr. Dużą część trasy jechaliśmy w trójkę, z miłym człowiekiem jadącym maratoński dystans i wspieraliśmy się w nawigowaniu. Kiedy odjechał podbijać dalsze punkty zostaliśmy we dwoje i wszystko wydawało się układać doskonale. Kolejne punkty padały szybko naszym łupem, chociaż niektóre z nich (takie jak Kopiec w Racławicach, gdzie trzeba było się wdrapać na szczyt by podbić kartę kontrolną) wyciskały z nas ostatnie siły. Zawróciliśmy już w stronę Miechowa, znaleźliśmy przedostatni punkt i .. wtedy się stało. Jak wiadomo, żaden rajd na orientację nie może się odbyć bez niespodzianek, tak samo było na Odysei Miechowskiej. Niespodziankę zafundowaliśmy sobie sami – po prostu odjeżdżając z przedostatniego punktu wybraliśmy zły kierunek. Na efekty nie trzeba było długo czekać – jakieś ścieżki w lesie, nie pasujące do mapy, poszukiwania lampionu na skraju lasu i przedzieranie się „na azymut” – uświadomiły nam, że coś tu jednak musi być nie tak! Na szczęście nieopodal leśnicy sadzili drzewa – po długiej i zawiłej konwersacji (a jaki to rajd? A dokąd jedziecie? A ilu startuje?) pokazali nam gdzie jesteśmy i naprowadzili na ostatni cel. Doszliśmy do niego polami prowadząc rowery, bo ścieżkę ktoś zaorał, ot urok jazdy na orientację

Wyniki
Foto