Bałkańska Pętla - 12 dzień - Foca - Gacko - przed Mostarem
Dodał(a): Piotr Furmański furman
15 września 2014
Dach się przydał. W nocy polewało kilka razy dosyć solidnie. Rano zachmurzone, wilgoć wisi w powietrzu. Szybko docieramy do granicy, żegnamy się z Czarnogórą i kolejny raz na tym wyjeździe wjeżdżamy do Bośni. Nie ma wiwatów, czerwonych dywanów, machających tłumów. Jest za to zachmurzone niebo, a pierwsze krople deszczu witają nas tuż przed miejscowością Foca. Na razie chowamy się pod sklepem, ale nie wytrzymamy tu długo. Foca okazuje się być zabitą dechami dziurą, tylko czekamy na okazję aby się stąd wyrwać. Wykorzystujemy przerwę w opadach i odpalamy nasze maszyny. Nie dojeżdżamy daleko, znów zaczyna mocniej padać. Tym razem chronimy się w w bufecie prze stacji benzynowej. Niebo zachmurzone całkowicie, zapowiada się dłuższe czekanie.
Wykorzystujemy tan czas na wypicie kawy, jakaś słodka przegryzka, podładowanie baterii w telefonach. Co chwilę zerkamy na zewnątrz wypatrując słońca.



Mija grubo ponad godzina gdy w końcu przestaje padać i wsiadamy na rowery. Nasz trasa biegnie teraz wąziutką i urokliwą dróżką usytuowaną w wąskiej dolinie. W miarę upływu czasu robi się coraz przyjemniej bo i słoneczko czasem przyświeci i okolica robi się coraz ciekawsza. Pojawiają się coraz dłuższe podjazdy, na horyzoncie straszą wysokie góry. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, jeszcze kilka minut temu cieszyliśmy się ze słońca, a tu znów nadciąga ciemna chmura i przykrywa całe niebo. Nie trzeba długo czekać i szybko pojawiają się pierwsze krople deszczu. Znów mamy farta, akurat przejeżdżamy obok opuszczonego domu. Znajdujemy sobie jakieś przytulne miejsce pod dachem. Zapowiada się na dłuższą przerwę, będzie czas na jakieś ciepłe jedzenie. Po posiłku nadal leje, kulimy się oparci o ściany i przysypiamy na dłuższy czas. Ze snu wyrywają mnie tylko mocniejsze ataki deszczu i spadająca temperatura.

Ciągle leje, kolejny raz wsiadamy na rower i kręcimy w strumieniach deszczu. Dobrze, że okolice coraz ładniejsze bo przynajmniej to uprzyjemnia nam jazdę. Przed nami dłuższy podjazd, na jego końcu można dostrzec wylot tunelu. Tabliczka informuje o jego długości wynoszącej ponad 2 km. Jest ładnie oświetlony więc raźno wjeżdżamy do środka. Ruch samochodowy minimalny, ale i tak staramy się jak najszybciej dotrzeć na drugą stronę. Jesteśmy już jakoś w ¾ długości gdy nagle gasną wszystkie światła. Otacza nas ciemność doskonała. Nie widać wjazdu, nie widać wyjazdu, lampki pogaszone, w panice szukamy włączników żeby chociaż włączyć światła pozycyjne.

Nie tak łatwo jednak znaleźć teraz to co przy świetle samo wchodzi w oczy. Chwilę jedziemy po ciemku, nawierzchnia jest dobrej jakości więc można ryzykować. Po chwili tunel lekko skręca i w ciemności dostrzegamy blade światełko. Przyspieszamy trochę i widzimy jasność bijącą zza zakrętu. Teraz już nic nie jest w stanie nas zatrzymać. Nie patrzymy pod koła, światło wabi nas niczym ćmy do lampy. Gdy wyjeżdżamy z tunelu serducha biją nam całego. I ze zmęczenie i z emocji. Przyjemne to nie było, dobrze, że nic akurat nie jechało bo mogło być nieciekawie.

Za tunelem o dziwo dużo lepsza pogoda. Nawet słońce nieśmiało przebija się zza chmur. Kierujemy się teraz w stronę Gacko. Przed miasteczkiem znów załamuje się pogoda i zaczyna kropić. Chronimy się w kawiarni. Trochę więcej sobie obiecywaliśmy po tej miejscowości, ale nie ma co narzekać. Przynajmniej trochę podsuszyliśmy ciuchy, a i baterie w komórce można było trochę podładować. Gdy wychodzimy, jest już dosyć późno. Nie pada, ale pogoda straszy. Nie wygląda to wszystko ciekawie. Za Gacko okolica jest bezludna, ale teren nie sprzyja biwakom. Droga zdaje się prowadzić przez sam środek rozległego bagna. Nawet nie musimy się zatrzymywać żeby ocenić interesujące nas miejscówki. Blask stojącej wody mówi nam wszystko. Rozglądamy się za jakimś opuszczonym domem, ale mijają kolejne kilometry, coraz później, a my nadal jedziemy przed siebie.

Cierpliwość zostaje jednak nagrodzona i za którymś zakrętem widzimy duży dom wyglądający na niezamieszkany. Najpierw ostrożnie badamy teren, gdy utwierdzamy się, że od dawna nikt tu nie mieszka przystępujemy do akcji. Najpierw kombinujemy jak wejść do środka. Wejścia nie są jakoś specjalnie dobrze zabezpieczone lecz przy pomocy naszych narzędzi nie jesteśmy w stanie sforsować tych przeszkód. Alternatywą jest rozbicie namiotów pod tarasem, który będzie chronił nas przed ewentualnym deszczem. Druga opcja bierze górę i szybko rozkładamy klamoty. Kolejny raz mamy farta bo oczywiście zaraz po rozbiciu namiotów zaczyna lać.

Teraz niech leje

Ocena: (0)
0 komentarzy · 4466 czytań ·
Komentarze
30 września 2014 17:28:43
Cześć "Furman", fajnie, że jeździsz, jeszcze fajniej, że piszesz ... no to dalej jedź żeby pisać:) a ja będę czytać. Pozdrawiam Joasia
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.