Seria maratonów MTB Cyklokarpaty zakończyła się w minioną niedzielę zawodami w Jaśle. Całe CYKLOKARPATY zamknęły swój drugi rok obecności wśród rowerowych imprez dla zapaleńców maratonów rowerowych. Jak wspomniałem na wstępie ciężar finałowej edycji podjęła się grupa rowerowa z Jasła zrzeszona jako Jasielskie Stowarzyszenie Cyklistów. Oni to właśnie przy pomocy miejscowego MOSiR zorganizowali ostatnie w tym roku zawody tego cyklu.
Jak było ? To pytanie przychodzi na myśl zapewne każdemu czytającemu te słowa. Można je zadać na dwa sposoby. Jak było w Jaśle lub jak było na Cyklokarpatach w ogóle. Może na razie skupimy się na finałowej edycji. Na początek trochę historii. Chociaż to bardzo młody cykl maratonów to już dorobił się własnych legend, synonimów, porównań. Jedną z takich legend pracowicie tworzyliśmy my – uczestnicy maratonu w Jaśle 2008. Tam pogoda postawiła bardzo twarde warunki, które pokonać mogli tylko najtwardsi zawodnicy. Zimno, ślisko, nieprzerwanie padający deszcz oraz trudna sama w sobie trasa sprawiły, że tamten maraton bardzo szybko stał się legendą krążąca pośród uczestników Cyklokarpat.
W tym roku było zupełnie inaczej, pogoda jak gdyby chciała się zrehabilitować za ubiegłoroczną wpadkę i dała nam to wszystko co miała najlepszego. W połączeniu z organizacyjnym zapałem chłopaków z Jasła oraz ich znajomością rodzimych terenów dostaliśmy na tacy prawdziwy tort rowerowy.
Polska złota jesień w masywie Liwocza rzucała na kolana. Rzucała tych, którzy przeszarżowali , tych którzy za mocno dali w palnik na pierwszych kilometrach ale i tych którzy poprzez zamglone parą okulary byli w stanie spojrzeć na piękne krajobrazy i bajecznie kolorowe lasy jakimi mieliśmy okazję jechać. Chociaż to nie góry to jednak trasa została tak poprowadzona, że czuliśmy się jak w górach właśnie. Sam podjazd na Liwocz ciągnący się przez 4 km i liczący około 300 metrów przewyższenia dawał ostry wycisk. Nie było łatwo bo stromo i nawierzchnia miejscami wysypana luźnym żwirem nie ułatwiała zadania. A przecież jadąc Giga trzeba było pokonać go dwa razy. Do tego niezliczona ilość tak charakterystycznych na tych terenach stosunkowo krótkich lecz stromych podjazdów, które bardzo szybko wchodziły w nogi. W sumie uzbierało się 1600 metrów podjazdów co biorąc pod uwagę, że to już październik i końcówka sezonu nie jest mało.
Punktem kulminacyjnym trasy była góra Liwocz. Tam przebiegała pętla terenowa oferująca nam wszystko to czego maratończyk oczekuje od takich zawodów. Oprócz podjazdów były techniczne i strome zjazdy terenowe, były skały, strumyki , singletracki. Były agrafki i czające się na nieuważnych dziury i wykroty. Były dalekie widoki jak i strome ścianki gdy obserwowaliśmy tylko czubek własnego nosa z kroplami potu na jego czubku. Jasło wypadło bardzo dobrze i oby tak było w kolejnych latach. Do tego świetna ceremonia zakończenia z dekoracją najlepszych zawodników, bardzo przyzwoite nagrody i puchary dla najlepszych zawodników do 6 miejsca włącznie. Całkiem bogata teletombola – aż ręce składały się do oklasków co oczywiście miało miejsce bardzo często.
Teraz może coś szerzej o całej serii. Zacznę od statystyk zrobionych przez moją osobę.
Obyło się 10 maratonów – Przemyśl, Krosno, Nowy Żmigród, Sanok, Wierchomla, Pruchnik, Gorlice, Komańcza, Strzyżów, Jasło. Udało się przejechać wszystkie, a na dodatek wszystkie na dystansie Giga.
Aby tam wystartować przejechałem autem 3516 km. Ile to kosztowało wolę nie liczyć bo jeszcze by żona to gdzieś wyczytała

Podczas tych 10 startów przejechałem 664 km z czego ogromna większość w terenie. Spędziłem 40 godzin i 9 minut na rowerze jadąc ze średnią prędkością 16,54 km/h. Pokonałem 15568 metrów podjazdów.
Najdłuższy dystans był do pokonania w Strzyżowie 79,81 km. Najmniej przejechałem w Sanoku – około 47 km.
Najdłużej jechałem w Nowym Żmigrodzie gdzie kręciłem przez 5h 20minut, najszybciej pokonałem trasę w Przemyślu gdyż zajęła mi tylko 2h41 minut.
Najlepszą średnią udało się wykręcić w Przemyślu – 23.09km/h, najwolniej jechałem w Nowym Żmigrodzie – 12,92 km/h.
Najwięcej podjazdów pokonałem w Pruchniku około 2100 m, najłatwiej było w Sanoku gdyż niewiele ponad 1000 metrów.
Jeśli chodzi o wyniki to najlepszy punktowo wynik wykręciłem w Komańczy gdzie zdobyłem 529 punktów, najsłabiej wypadłem w Jaśle z dorobkiem 460 punktów (na 600 możliwych).
Najlepsze miejsce w kategorii M3 zaliczyłem w Krośnie stając na 2 stopniu podium, najgorzej wypadło Jasło, które ukończyłem na 7 miejscu.
Jeśli chodzi o kategorię OPEN to najlepiej było w Wierchomli gdzie zająłem 7 miejsce, najgorzej zaprezentowałem się w Komańczy i Strzyżowie zajmując na 18 miejsca.
Jeśli chodzi o subiektywne odczucia z pominięciem punktów to najlepiej poszedł mi maraton w Krośnie gdzie czułem powera i jechałem naprawdę dobrze. Najsłabiej czułem się w Jaśle gdzie wyścigowe tempo udawało się utrzymać tylko miejscami.
Jeśli chodzi o najtrudniejszy kondycyjnie maraton to mam pewien problem z wyborem gdyż jest dwóch mocnych kandydatów. Pruchnik i Strzyżów dały mi najbardziej popalić. Najłatwiej było w Przemyślu.
Technicznie maratony nie stały na wysokim poziomie. Brak extremalnych zjazdów i poza nielicznymi fragmentami trasy do przejechania nawet przez niezbyt zaawansowanych maratończyków. Najtrudniej było chyba w Sanoku, najmniej wymagający był zdecydowanie Przemyśl.
Teraz najtrudniejszy wybór. Jak wyłonić ten „naj” Trudna sprawa gdyż kandydatów wiele, a na wybór składa się wiele nie zawsze obiektywnych czynników. Jeśli chodzi o organizację to nie wybiorę jednego. Strzyżów i Jasło wypadły moim zdaniem najlepiej. Najsłabszego nie wymieniam bo takiego nie ma.
Atrakcyjność trasy znów problem bo kilku kandydatów, a i wybór zależny od wielu rzeczy, które mogą definitywnie zmienić wynik. Że wspomnę tylko o Wierchomli, której parszywa pogoda odebrała sporo uroku . No ale było jak było. W warunkach jakie mieliśmy tego roku na trasach Cyklokarpat najładniej było w Nowym Żmigrodzie, a najmniej uroku miała spontanicznie układana nocą trasa w Sanoku.
Tak by to wyglądało. Teraz kilka słów o każdej lokalizacji. Maratony z tej serii są sytuowane gdzieś pośrodku. Łatwiejsze niż Powerade(Golonko), trudniejsze niż Mio(Grabek). To chyba sprawiedliwa ocena. Jak sama nazwa wskazuje wszystkie te zawody odbywają się na Podkarpaciu i ten właśnie fakt determinuje wybór tras. W przeciwieństwie do ogólnokrajowych cyklów wybór miejscówek nie jest tak szeroki . Tak krawiec kraje jak mu materiału staje. Myślę, że Cyklokarpaty krają bardzo dobrze i z roku na rok robi się tu coraz ciekawiej.
Przemyśl – kilkuletnia już tradycja organizowania maratonów. Najpierw jako pojedyncze imprezy, teraz w serii Cyklo. Szybka i wygodna trasa znakomicie sprawdza się jako inauguracja sezonu. Nic dodać, nic ująć. Tak może być, tak powinno zostać.
Krosno – podobnie jak Przemyśl już kilkuletnia tradycja maratonów. Rodziły się one w bólu i kłopotach ale z roku na rok orgi wyciągają dobre wnioski z własnych doświadczeń. W tym roku było już dobrze. Tak trzymać.
Nowy Żmigród. Legenda Cyklokarpat. Najtrudniejszy maraton w serii słynący z ogromnych ilości błota. Piękny i trudny. Fragment trasy na odcinku Góra Grzywacka – Chyrowa jest bardzo kontrowersyjny. Z jednej strony atrakcyjny widokowo, z drugiej strony maskrycznie wręcz błotnisty. Ten maraton daje ogromną frajdę z jego przejechania ale okupione to jest ogromnymi stratami w sprzęcie i równie wielkim zmęczeniem. Gdyby udało się pozbyć tego fragmentu i dołożyć coś innego to było by extra.
Sanok – brak szczęścia do pogody. W obawie przed powtórką z ubiegłego roku trasa została w ostatniej chwili całkowicie zmieniona w noc przed maratonem na zupełnie inną. Wyszło jak wyszło, potencjał tej miejscówki jest nadal nie wykorzystany i to chyba powód aby Sanok trwał.
Wierchomla – perełka. Świetna miejscówka na taką imprezę, świetna organizacja. Bardzo wymagająca , piękna, górska trasa. Pogoda nie wypaliła i odstraszyła sporo ludzi. Ta lokalizacja musi zostać !
Pruchnik – przez uczestników Cyklokarpat to miasteczko wskazywane jest jako wzór do naśladowania przez innych organizatorów. Więcej chyba nie ma co pisać , może tylko to, że nie jest tam łatwo nawet mega przejechać. Orgi nie mają litości do zawodników. Ta miejscówka była i nadal pozostanie jednym z filarów Cyklokarpat.
Gorlice – jak na pierwszy maraton zrobiony w tym mieście to bardzo przyzwoita impreza. Ciekawa trasa z jeszcze ciekawszymi zjazdami. Nie obyło się bez kłopotów – np. oznaczenie trasy ale warto rozkręcać bo możliwości są duże i bardzo ciekawe.
Komańcza – co tu pisać. Kolejna legenda. Po roku przerwy powrót na Chryszczatą. Było ciężko i pięknie chociaż trochę krótko i szybko. Kolejny filar Cyklokarpat. Sprawa jest bez dyskusji – Komańcza to obowiązkowy punkt na mapie w edycji 2010.
Strzyżów – specyfiką maratonów z serii Cyklokarpaty jest fakt, że dużą ich część albo nawet wszystkie robią ludzie, których pasją jest MTB i którzy chcą zrobić coś dobrego dla tej dyscypliny w swojej okolicy. Nie inaczej jest w Strzyżowie gdzie bracia Szlachta w ogromnej mierze przyczynili się do stworzenia tego maratonu. Debiut i od razu sukces. Chłopaki wiedzą o co chodzi w tej całej zabawie i pewnie właśnie dlatego wypaliło.
Jasło – już pisałem na początku. Co by dodać. Podobnie jak w Strzyżowie, Komańczy itd. maraton zrobiony przez grupkę zapaleńców. Tak trzymać. Jeśli nie będzie końca świata to melduję się za rok

Jak widać seria rozrasta się cały czas i zmierza w dobrym kierunku. Już niedługo odbędzie się spotkanie gdzie podjęte zostaną decyzje dotyczące kolejnego sezonu. Na razie nic nie wiadomo, o przeciekach nie ma co pisać. Jest duża szansa, ze Cyklokarpaty pojawią się w kalendarzu zawodów 2010 i z powodzeniem będą kontynuować dobrą passę. To nadal regionalny cykl maratonów i adresowany raczej do mieszkańców południowej Polski chociaż w miarę kolejnych startów lista startowa zapełniała się coraz bardziej różnorodnymi miejscowościami również spoza Podkarpacia. Cała zabawa zmierza w dobrym kierunku i stanowi świetną alternatywę dla Powerade czy Mio . No to co ? Wsiadać na rower i trenować bo na Cyklokarpatach łatwo nie jest

Piotr Furmański