Zima w pełni, tego roku nie daje wytchnienia i nadziei na rychłą zmianę pogody. Jak by na przekór naukowcom głoszącym globalne ocieplenie trzyma całą Polskę w ryzach już od ponad 2 miesięcy i aplikuje spore dawki śniegu oraz minusowe temperatury. Uczeni się kłócą, a my musimy radzić sobie z pogodą taką jaka jest. Nie jest wesoło, aura bardzo utrudnia rowerowe treningi na świeżym powietrzu, niekiedy wręcz je uniemożliwia.
I dlatego wieści o zimowym uphillu w Bieszczadach wydają się na początku szalone. Wprawdzie tradycja zimowych maratonów rowerowych rozwija się w Polsce od kilku lat dosyć dynamicznie to jednak takie imprezy nie odbywają się w górach, a już na pewno nie prowadzą na wysokie i zasypane śniegiem przełęcze. ZIMOWE TROPY ŻBIKÓW – takie hasło padło któregoś dnia na oficjalnej stronie cyklu maratonów rowerowych.
Reportaż z zawodów zrealizowany prez TVP Rzeszów
Gdy ktoś rzuca rękawicę to trzeba ją podnieść. Chociaż daleko, chociaż mróz i śnieg, chociaż niewyspany i zmęczony to pojawiłem się tego mroźnego, zimowego dnia w Smolniku koło Kamańczy. Wbrew pozorom impreza ściągnęła sporo ludzi. Jest kolorowo i gwarno jak podczas letnich maratonów i tylko czapki pod kaskami oraz para wydobywająca się się z ust informuje, że mróz trzyma przez cały czas. No i spora warstwa śniegu. Dużo ! Tutaj na na starcie wydaje się go za dużo. Do głowy przychodzi myśl – co będzie tam na górze, czy czeka nas piesza wędrówka z rowerem po kopnym śniegu?
Na szczęście nie ma czasu na takie rozmyślania. Przyjechałem późno, szybko załatwiam formalności i składam mojego ścigacza. Kilkanaście minut i już stoję na linii startu. POSZLI !! Pierwsze ściganie tego roku właśnie się rozpoczęło. Czeka mnie(nas) podjazd na przeł. Żebrak rozdzielającą masyw Chryszczatej od Wołosania. Aby tam dotrzeć musimy pokonać 320 metrów różnicy poziomów jadąc pokrytą śniegiem drogą.
Początek to tzw. start honorowy. Honorowy tylko z nazwy, tempo idzie mocne od samego początku. Ciekawie się jedzie, rower tańczy na boki, tylne koło często buksuje, przednie nie zawsze się słucha i jedzie tam gdzie bym sobie tego życzył. Po około 4 km zostajemy zatrzymani, czekamy na resztę peletonu i po kilku minutach startujemy po raz drugi. Kolejny przystanek czeka nas dopiero na mecie, na wysokości 825 m.n.p.m. Podjazd na przeł. Żebrak jest dosyć specyficzny, droga nie wznosi się gwałtownie do góry. Można powiedzieć, że początek jest wręcz lajciarski, krótkie podjazdy i takież zjazdy. Dopiero gdy pokonujemy kilka takich garbów droga staje dęba , pojawia się pierwsza ścianka gdzie szybko nabieramy wysokości.
Wbrew oczekiwaniom nawierzchnia jest znakomicie przygotowana. Ubity śnieg nie stawia dużego oporu i można swobodnie jechać własnym tempem. Już pierwsza ścianka ustawia stawkę. Czołówka znika za zakrętem, obok mnie pojawiają się obaj bracia Szlachta, po chwili widzę Arka Krzesińskiego, z tyły zaczynają atakować bikerzy z Jasła – Kuba Zbiegień i Kuba Gryzło. To trochę mnie mobilizuje i podkręcam trochę tempo. Staram się utrzymać za tą dwójką. Pokonujemy serpentynę i kolejną ścianę wznoszącą się do góry. Tutaj rzut oka w tył – nie widać nikogo. Małe rozważania taktyczne. Krzysiek Gierczak odjechał już dawno do przodu, jest poza zasięgiem. Jadę w tej chwili na 2 pozycji w kategorii, wydaje się, że niezagrożony. Dobrze było by utrzymać taką kolejność, nie ma co szarpać, trzeba złapać własny rytm i trzymać go do mety.
Krótki zjazd, tracimy kilka metrów zdobywanej z takim trudem wysokości i kolejna ściana płaczu. Od startu ostrego minęło już około 25 minut, zjazd pozwolił złapać mi oddech i czuję, że zaczynam się rozkręcać. Pomału zbliżam się do chłopaków z Jasła, są 30-40 metrów przede mną. Robi się naprawdę stromo, napisy na śniegu na śniegu informują – 400 metrów do mety. W górze widzę samochody, deptam jeszcze mocniej – to finisz. Już mocno robię bokami, podnoszę głowę i widzę na samochodzie tabliczkę – meta 100 metrów. Sto metrów golgoty, mijam auta i widzę ostatnią ściankę. Na dobicie !!!
Jeden finisz już zrobiłem, trudno zdobyć się na drugi. Trudno tym bardziej, że jest naprawdę stromo. Śniegu też sporo i nie ułatwia zadania. Mijam linię mety, a stoper zatrzymuje się na 34 minutach i 4 sekundach. Jestem mocno wycięty, trudno uspokoić oddech, pomału dochodzę do siebie, a potem...potem to co najprzyjemniejsze w tej całej zabawie. Rozmowy ze znajomymi, grill, herbata, grzaniec, kiełbacha, chleb ze smalcem. Takie to atrakcje przygotowali organizatorzy. Do tego bajkowa wręcz sceneria prawdziwej górskiej zimy.
Odśnieżona droga, a poza nią królestwo śniegu i mrozu. Udręczone drzewa niczym zdrożeni tułacze uginają swe ramiona pod balastem białego puchu, a u ich stóp jednolita i nieskalana żadnym śladem szata Królowej Śniegu. Jest pięknie, a zarazem tak surowo, niebo ciemnieje i zaczyna mocno sypać. Robi się zimno, pomimo ciepłych ciuchów przywiezionych z dołu zaczynam mocno marznąć. Trochę ogrzewam się przy grillu ale gdy tylko nadarza się okazja zjeżdżam w dół. Prosto powiedzieć. To co latem było by ogromną przyjemnością teraz wcale nie jest takie proste. Jedziemy inną drogą, też była odśnieżana ale nie jest tak zadbana jak ta, którą podjeżdżaliśmy. Każda próba szybszej jazdy kończy się problemami na co bardziej śnieżnych fragmentach. Dwie z nich mają swój finał w śnieżnej zaspie na poboczu.
No ale w końcu udaje się dotrzeć do bazy. Jeszcze tylko kilka km. po szosie i można przebrać się oraz zagrzać w samochodzie. Co tu dużo mówić. Fortuna sprzyja Żbikom. Pogoda wypaliła jak mogła najlepiej, organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Impreza okazała się sukcesem. To wróży dobrze na kolejny rok. Ja się wybieram w każdym razie.
Zimowe Tropy Żbików
Komentarze
19 lutego 2010 19:01:22

19 lutego 2010 20:32:59
Gratulacje Furmani!
19 lutego 2010 21:56:35
19 lutego 2010 23:03:45


Przy okazji pytanie mam, nawierzchnia była przygotowana, czyli wyratrakowana czy też w jakiś inny sposób ubita/odśnieżona?
20 lutego 2010 13:33:18

20 lutego 2010 15:27:25
20 lutego 2010 20:16:42
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.