Do Odysei byliśmy naprawdę świetnie przygotowani... Najpierw, po wyprawie na słowacką Orawę tydzień przed zawodami zapomnieliśmy przywieźć do domu mapnika, a w sobotę już w Krzeszowicach okazało się, że nie mamy również kompasu. Na szczęście udało się kupić go przed startem.
Sobota przywitała nas piękną, letnią pogodą. Mimo, że to październik, jeszcze przed startem pozbyliśmy się sporej części garderoby decydując się jechać „na lekko”. Odprawa, rozdanie map, szybka analiza i… pojechali! Ruszamy najpierw w kierunku północno- zachodnim, chcąc dotrzeć do najdalszych punktów, które były „najdroższe” (ich niezaliczenie dawało najwięcej karnych minut). Moje wysiłki, żeby utrzymać się w tlenie skończyły się porażką, a jeszcze zanim skończył się podjazd pod Miękinię już wiedziałam, że to nie jest mój dzień. Mówiąc po naszemu, noga nie podaje

Dobrze zaczyna się jechać około połowy. Wizyta w sklepie i uzupełnienie węglowodanów pozytywnie wpływa na morale. Punkty znajdujemy szybko i bez problemów, kierujemy się też w stronę dolinek, a to przecież znamy! Zawalamy jeden z punktów ponad Doliną Będkowską (14) szukając go nie przy tej drodze co trzeba. Tam pryska szansa na zrobienie całości (i zapada decyzja o odpuszczeniu 13 i 25), chociaż mam świadomość, że to raczej wina mojej porannej dyspozycji. Na metę docieramy 10 minut przed jej zamknięciem: mamy 13 punktów zaliczonych i 2 godz. kary. Tuż za nami drugi team Rowerowania. Po pierwszym dniu zielono robi się na 5 i 6 miejscu.
Niedziela żegna letnią pogodę witając nas dużym zachmurzeniem i deszczem w kilkudziesięciu odmianach. Jest zimno i leje – jakbym nie startowała, to żadna siła nie wyciągnęłaby mnie na rower w taką pogodę. Ale cóż zrobić – tak jak w sobotę: odprawa, mapy, jedziemy! Tym razem będziemy błądzić po południowej stronie „79”. Ruszamy w grupie, która wykrusza się na kolejnych zakrętach – każdy jedzie swoją drogą na swoje punkty. My decydujemy się zacząć od 2, która nie pasuje do niczego. Analizując mapę patrzymy też uważnie na rodzaj drogi – w takim błocie skróty terenowe raczej odpadają, wybieramy głównie asfalty. I tak dojazd do punktów będzie okupiony tym przykrym chrzęstem błota w napędzie…
Mimo deszczu idzie szybko, nawigacyjnie bezbłędnie. Na 9 ktoś ukradł lampion, ale mamy szczęście, bo kilka minut później pojawia się Org i podbija karty. Deszcz się rozkręca, jest coraz bardziej mokro i ślisko, co kończy się kilkoma niegroźnymi upadkami na błotnistych ścieżkach. Błądzimy trochę na 8, ale udaje się go znaleźć, chociaż pogoda powoli staje się nie do zniesienia- wszystko mokre, zaczyna być zimno. Później już jazda na dotrwanie, na szczęście w kierunku Krzeszowic. Zaliczamy ostatnie punkty i lecimy na metę. To chyba najdłuższe 5 km w moim życiu

WYNIKI